Zdecydowanie preferuję soki, jednak jest w historii muzyki Nektar o wybitnych walorach smakowych. Grupa powstała w Niemczech, ale założona przez Anglików, którzy nie mogąc znaleźć sobie muzycznego miejsca u siebie i wybrali emigrację artystyczno - zarobkową. I pchają ten interes do dzisiaj. Wątpię, żeby do niego dokładali, chociaż nigdy nie była to grupa z tej pierwszej ligi popularności wśród prog-rockowych wykonawców. Natomiast artystycznie, to para całkiem innych kaloszy - kilka wczesnych płyt można spokojnie traktować jako klasyki, a kto nie zna, ten ma spore zaległości i nie powinien się do tego przyznawać. Może nie ten sam czub - jak Yes, King Crimson, ELP, ale taki bardzo solidny środek tabeli, nawet trochę wyżej – Liga Europejska, wraz z najlepszymi Strawbsami, Renaissance, Caravan, Camel, czy Hawkwind. Nagrane na początku lat siedemdziesiątych "Tab in The Ocean", "Remeber The Future", czy "Journey..." są znakomite, nie ma co mówić - psychodeliczno - progresywne granie, swobodne, płynne, melodyjne, z rozmachem i przestrzenią - wicie, rozumicie - Kayak, Camel, Caravan - gdzieś te klimaty. Tyle, że ja o innej płycie, która znalazła sobie ciepłe miejsce w moim serduszku, o płycie, na którą prawdziwi nektarowcy kręcą nosem - "Magic Is A Child". Na progarchivach ta płyta ma najniższy rating spośród wszystkich studyjnych. Bo to tylko takie piosenki. W porównaniu z tym, co było wcześniej, to nawet nie ma o czym mówić. Zgadza się, jak do tamtej pory, jest to płyta najbardziej piosenkowa, dużo przystępniejsza dla ogólnej ludożerki i można powiedzieć pop-rockowa. Nie ma na niej długich rozbudowanych kompozycji, które w dużych ilościach zaludniały płyty poprzednie - nawet jeśli indeksów było więcej, to i tak „Recycled”, czy "Journey..." muzycznie stanowią jedną całość. I właśnie te piosenki ujęły mnie najbardziej - niebanalne, lekkie i bezpretensjonalne, a urocza ballada tytułowa po prostu rozłożyła mnie na łopatki. Cała płyta jest właśnie taka lekka, bez zadęcia, Pewnie wtedy członkowie zespołu postanowili, a teraz nagramy płytę z piosenka mi - i tak zrobili. Ich kompozycje zawsze były bardzo melodyjne, teraz tylko skrócili je i nadali i formę piosenek - to co wcześniej grali przez dziesięć minut i dłużej, zmieścili w pięciu - i tyle. Też na progarchivach znalazłem taką opinię o „Magic Is A Child” – The Best FM Nektar record. Miało to pewnie zabrzmieć nieco ironicznie, ale czy w byciu radio-friendly jest coś uwłaczającego? Supertramp, The Moody Blues, Alan Parsons Project nagrali przecież wiele takich rzeczy. Dlaczego płyta z dobrymi piosenkami nagrana przez Nektar ma być czymś gorszym? Wiem, zmiana stylu – fani tego nie lubią, a jeszcze jego uproszczenie? Ortodoksi od razu stawiają stosy, krzycząc – „Komercja! Sprzedali się!” W zasadzie, jak już pisałem wyżej sama muzyka zmieniła się najmniej, bardziej forma – bo piosenki, poza tym też i trochę brzmienie – jest mniej powiedzmy, psychodeliczne, a bardziej nowoczesne. To jednak nie powinno dziwić, bo Larry Fast gra tu na syntezatorach. Jasne, że nie musi się to wszystkim podobać. Ale popatrzmy na „Magic Is A Child” w kontekście czasów w jakich powstała – druga połowa lat siedemdziesiątych, powolny uwiąd prog-rocka w jego najbardziej rozwojowej postaci, nadchodzą punki, większość zespołów zaczyna grać w sposób mnie skomplikowany – chociażby Yes, czy Genesis.
Nie wie, czy dobrym pomysłem jest zaczynanie znajomości z Nektarem od „Magic Is A Child”, może lepiej byłoby coś z trójki „Journey…”, „Tab In The Ocean”, albo „Remember The Future”? Polecam bardzo gorąco. Ale na „Magic Is A Child” również warto spojrzeć przychylnie, bo dobrych, ładnych, ciekawych piosenek nigdy za dużo.
Jeszcze kilka dodatkowych informacji:
Była to pierwsza płyta z nowym wokalistą i gitarzystą – Davem Nelsonem. Zastąpił Roye’a Albrightona, który opuścił zespół krótko przed sesją do „Magic Is A Child”.
Edycja z 2005 roku, wydana przez Esoteric zawiera dodatkowo min. niepublikowaną wcześniej wersję „Train to Nowhere” z gościnnym udziałem Roberta Frippa.