Króciutko przypomnę tylko tym, którzy w temacie LDC nie są jeszcze zbyt dobrze zorientowani, że to istniejąca już od 5 lat niemiecka formacja, mająca do tego roku na swoim koncie dwa pełnoprawne krążki: Satellite Bay (2007) i Avoid The Light (2009). Artyści byli już nawet u nas w kraju, poprzedzając ubiegłoroczne występy szwedzkiej Katatonii. Ciekawostką jest jednak fakt, iż nie jest to najistotniejszy wątek w temacie „Long Distance Calling a sprawa polska”. Ci, którzy uważnie śledzą nasz serwis i czytali swego czasu wywiad z gitarzystą grupy – Davidem Jordanem - wiedzą, iż muzyk ten urodził się w Oświęcimiu i w wieku kilku lat opuścił Polskę. Do dziś jednak bardzo sprawnie posługuje się naszym ojczystym językiem. Ten nie jest mu jednak zupełnie potrzebny na scenie, bowiem Niemcy parają się instrumentalnym rockiem, który jedni wrzucają do szufladki postmetalowej, a inni do postrockowej. Jak to zazwyczaj bywa sami artyści dystansują się od tych łatek. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że jest w nich sporo racji.
Albumem Long Distance Calling zespół nie robi jakiegoś kroku naprzód; raczej pielęgnuje wypracowany na poprzednich wydawnictwach styl. Kwintet lubuje się w dłuższych, powolnie rozwijających się muzycznych formach, utrzymanych w średnich tempach. Sporo w ich muzyce jest atmosferyczności, klimatu i przestrzeni. Wydaje się, że artyści mają też sporą łatwość komponowania ciekawych, zostających gdzieś na dłużej, melodii, choć trzeba też otwarcie przyznać, że poprzednik Long Distance Calling - Avoid The Light – był pod tym względem bardziej „przebojowy”. A skoro jeszcze przy porównaniach z przedostatnim dokonaniem Niemców jesteśmy, warto zauważyć, że wydany w 2009 roku krążek był bardziej jednorodny. Tu muzycy są bardziej eklektyczni. Wsłuchajmy się na przykład w drugi w zestawie The Figrin D’an Boogie. Faktycznie mamy w nim trochę... boogie rocka, ale przede wszystkim wkrada się weń sporo psychodelii oraz ciężkiego klasycznego grania o sabbathowym i zeppelinowym zabarwieniu. Bo choć instrumenty klawiszowe odgrywają w muzyce Long Distance Calling niebagatelne znaczenie (np. wykorzystanie ich w niemalże space’owym stylu w Into The Black Wide Open czy w Invisible Giants), to jednak pierwszoplanową rolę w ich dźwiękach spełniają dwie gitary, na których wykorzystanie instrumentaliści mają pomysł. I to zarówno w totalnie ciężkim i gęstym Arecibo (Long Distance Calling), jak i najbardziej delikatnym Timebands.
Tradycyjnie już nasi zachodni sąsiedzi zaprosili wokalistę do zaśpiewania jednego kawałka (poprzednio byli to: Peter Dolving z The Haunted na Satellite Bay i Jonas Renske z Katatonii na Avoid The Light ). Tym razem znany z Anthrax John Bush zaśpiewał w utworze Middleville. Niestety, w przeciwieństwie do wykonywanego przez Renske The Nearing Grave, nie jest to wyróżniający się numer w zestawie. Warto natomiast jeszcze zatrzymać się bliżej przy najdłuższym na albumie, Beyond The Void, mającym ambientowy początek i korzenne, masywne hardrockowe granie w finale. Fajny album, choć w mocno już wyświechtanej i przewidywalnej formule.