A to ci niespodzianka! Przyznam otwarcie, że usłyszałem o tej płycie dopiero, gdy otworzyłem jedną z paczek z albumami do recenzji. Nie wiem jak mi to umknęło, wszak za projektem Johan Band stoi mnóstwo cenionych i znanych muzyków, także i czytelnikom naszego portalu. Zacznijmy od tego, że na czele Johan Band stoi Janusz „Johan” Stasiak, muzyk, wokalista i producent muzyczny, były lider formacji Johane's i Korpus. Zaskoczeniem może być jednak to, że artyście towarzyszy niemalże cały skład muzyków związanych z warszawskim Believe! Mirek Gil na gitarze, Przemysław Zawadzki na basie, Robert „Quba” Kubajek za bębnami, Konrad Wantrych (obecnie już Kult) za fortepianem a nawet Satomi, która, co ciekawe, nie gra tu na skrzypcach, lecz na instrumentach klawiszowych. Skrzypce jednak tu słyszymy, niemniej odpowiada za nie świetny skrzypek, Robert Bielak. Ponadto usłyszymy tu jeszcze, niestety nieżyjącego już, cenionego realizatora nagrań i multiinstrumentalistę Winicjusza Chrósta (który notabene też kiedyś zagrał na albumie Believe, World is Round) i Marka Wojtachnię z Restless.
Do Utraty Tchu to zestaw dziesięciu autorskich piosenek (Stasiak napisał całą muzykę i wszystkie teksty) zaśpiewanych po polsku przez „Johana”. Jego teksty mają taki życiowy charakter. Pisane wprost, bez wielkiego poetyckiego zadęcia, pokazują spojrzenie doświadczonego człowieka na to, jak korzystać z chwil, które mamy, ale też na miłość, czy wolność. Do tego Stasiak wykonuje je tak trochę „siłowo”, jak Felicjan Andrzejczak legendarną Jolkę, co tylko dodaje im szczerości i naturalnego wyrazu.
Z tekstami koresponduje muzyka, mam wrażenie, napisana bez wielkiej „spinki”. Ot, artysta nagrał to, co mu w duszy gra. Nie jest to oczywiście wielkie, oryginalne granie - można byłoby napisać po prostu o dziesięciu rockowych piosenkach. Jednak mają one niezwykłą, wręcz popową atrakcyjność ale też aranżacyjne bogactwo z różnorodnością rytmiczną, kierujące ten album w stronę progresywnego rocka.
Kompozycje możemy podzielić na ładne rockowe ballady (Ikar, Modlitwa, Klatka, Grzech) i żywsze, rockowe nagrania (amerykański rocker podszyty bluesem Za horyzontem, Miłość, Sól i pieprz z hard rockowymi riffami, Światło, Klakier). Niektóre utwory mają urocze smaczki. W otwierającym całość Ikarze, gdy pojawia się solowa gitara, natychmiast słychać, że to Gil! Brzmienie, charakterystyczna melodyka… Zresztą lider Believe jest producentem muzycznym tego albumu. Gdy dodamy do tego wnoszące mnóstwo ogromnego uroku partie skrzypiec (choć nie wykonywane przez Satomi!) w Modlitwie, Postcriptum, Soli i pieprzu czy Klatce możemy powiedzieć, że po płytę powinien sięgnąć każdy wielbiciel warszawskiej formacji. Nie można też nie zauważyć kapitalnej figury na pianinie Konrada Wantrycha, będącej podkładem pod skrzypcowe solo w Postscriptum.
Najlepszy utwór? Wszystkie są fajne, mają ciepłe, niekiedy nostalgiczne a czasami po prostu nośne melodie. Jednak wybieram na dziś Klatkę. Perełka. Tak jak i cały album. Prosty, szczery i bardzo dobry.