Łódzka Coma to w chwili obecnej, obok Riverside jeden z lepszych polskich zespołów rockowych. Artystycznym poziomem dorównuje im chyba tylko Kapela ze Wsi Warszawa i Anita Lipnicka – choć to trochę inna muzyka.
Jesienią ubiegłego roku grupa przygotowała dla swoich fanów podwójną ucztę. Na początku września ukazał się anglojęzyczny album Excess na którym znalazło się dziewięć kompozycji z albumu Hipertrofia (2008), ostatniego studyjnego dzieła zespołu, tym razem zaśpiewanych po angielsku oraz trzy dodatkowe, premierowe utwory. Płyta miała być pierwszym ukłonem grupy i wydawcy do spopularyzowania Comy zagranicą. Drugim zeszłorocznym albumem łódzkiego zespołu była recenzowana już na naszych łamach koncertowa płyta Symfonicznie.
Jeśli chodzi o sam album to mam nieco mieszane odczucia. Przede wszystkim Comę zawsze postrzegałem przez pryzmat świetnych tekstów, osadzonych w znakomitej muzyce. Z nowym anglojęzycznym dziełem jest trochę inaczej. Może nie tyle, że trudno jest wgryźć się w teksty czy zrozumieć ich przekaz, bo przecież znam ich polskie odpowiedniki, a z drugiej strony język angielski nie jest czymś egzotycznym, lecz z przykrością stwierdzam, że dla mnie ta płyta pozbawiona jest duszy, tego czegoś wyjątkowego obecnego na wcześniejszych wydawnictwach (zwłaszcza na pierwszej i drugiej płycie). Jestem ciekaw jak album został odebrany w „krajach docelowych” – nie przez recenzentów, ale zwykłych słuchaczy.
Nie wiem też jak zespół to sobie wyobraża – od teraz zacznie nagrywać każdą płytę podwójnie: po polsku i angielsku? Owszem są polskie zespoły śpiewające po angielsku (i do tego popularne zagranicą), jak np. Behemoth, Vader czy wspomniany na początku Riverside. Ale one zawsze śpiewały po angielsku. Z Comą jest inaczej i jeśli chodzi o teksty to w tym wypadku język polski pasował do nich najlepiej, bo muzyka przecież sama się obroni. Podobnie jak na przykład Rammstein silnie związany jest ze swoją „niemieckością”. Ich kompozycje śpiewane w innym języku niż niemiecki tracą na jakości oraz mocy.
Dobrze, daje już spokój stronie lirycznej i przejdę do muzyki. Ta jest bardzo dobra i niewiele różni się od tej z Hipertrofii. W połączeniu z całością, tj. słowa plus muzyka najlepiej wypadają: „Transfusion”, „Afternoons In The Colour Of Lemon” i „Eckhart”.
Na Excess znajduje właściwie cząstka macierzystego albumu, bo Hipertrofia jest przecież podwójnym albumem koncepcyjnym. Czy powinna być skracana? Pominięto przerywniki i można powiedzieć, że wybrano z polskiej wersji albumu to co najlepsze. Słuchacze ocenią sami czy wyszło to na dobre. Hipertrofia jest jaka jest, to nie jest moja ulubiona płyta Comy, choć w tej „okrojonej” obcojęzycznej wersji jest bardziej spójna. Gdyby wypośrodkować oba wydawnictwa wyszedłby o wiele lepszy album. Szkoda też, że do Excess nikt nie pofatygował się o zaprojektowanie nowej szaty graficznej, a jedynie została nieco zmodyfikowana ta już istniejąca, z polskiej wersji albumu.
Grupa trzyma muzyczny poziom, mimo, że trochę się czepiam. Pozostaje wciąż na firmamencie współczesnej polskiej muzyki rockowej. Mam nadzieję, że Europa i reszta świata doceni ten zespół, czego szczerze chłopakom życzę. A sobie życzę, aby póki co Coma nie wydawała dwóch płyt koncertowych na rok, a przysiadła w studiu i szybko powróciła w tym roku z nowym, świeżym i zaskakującym materiałem.
Przed tygodniem, na osłodę wielbiciele zespołu otrzymali solowy album jej lidera Piotra Roguckiego dziwacznie zatytułowany Loki – Wizja Dźwięku.