Przed kilkoma laty Opeth ufundowało małą niespodziankę swoim słuchaczom. Było to przy okazji nagrywania albumu Deliverance (2002). Zespół współpracował wtedy ze Stevenem Wilsonem i równolegle powstał wydany rok później materiał zawarty na Damnation, które okazało się pięknym, chociaż bardzo delikatnym i na swój sposób mrocznym uzupełnieniem ciężkiego, opethowego Deliverance. Potem było niezłe Ghost Reveries (2005), do którego rzadko wracam, a trzy lata później Watershed. W międzyczasie bardzo przemieszał się skład grupy (zmiana gitarzysty, inny perkusista itd.), do samego albumu podchodziłem z dystansem. Długo zajęło mi przekonanie się do takiego brzmienia Opeth, lecz dzisiaj z perspektywy czasu śmiało mogę stwierdzić, że Watershead jest jednym z moich ukochanych dzieł Szwedów. Ale znając gust, muzyczne upodobania i podejście Mikaela Åkerfeldta, który w zasadzie ma decydujący wpływ na wszystko, co związane jest z zespołem i co się w nim dzieje, miałem przeczucie, że kolejny album będzie przełomem, czymś zupełnie nowym.
Ponad trzy lata czekałem na ten moment. Czy nowy album Opeth ma coś wspólnego z metalem i wcześniejszymi dokonaniami grupy? – Nie za bardzo. Czy Åkerfeldt mnie zawiódł? – Nie. Nie chcę się tutaj rozpisywać nad poszczególnymi utworami z Heritage, rozbierać je na cząsteczki, analizować. Od strony wizualnej wydawnictwo zaskakuje nietypową (jak na Opeth) okładką – ciepłe kolory, psychodeliczne drzewo z głowami-owocami członków grupy. Niezwykła symbolika emanuje z tego obrazu: drzewo wyrasta z piekła, jest nawiązaniem do metalowej przeszłości grupy, czaszki pod nim mogą symbolizować dawnych członków Opeth. Zwróćmy uwagę, że głowa Wiberga znajduje się z boku korony drzewa – ten zaraz po nagraniu opuścił zespół. Wnętrze książeczki: lekko pożółkły papier, ciekawa czcionka i czarnobiałe zdjęcia artystów – to po raz kolejny dzieło Travisa Smitha. Zaskoczenie muzyczne jest jeszcze większe. Album otwiera króciutka, tytułowa kompozycja zagrana na fortepianie, przeplatana delikatnym basem. Potem jest troszkę mocniej, ale nie tak, jak niektórzy mogliby się spodziewać po takim zespole. Mamy tu interesujące gitarowe solówki, ciekawe przejścia i linie melodyczne, ponadto sporo instrumentów klawiszowych, melotronu, organów Hammonda (niestety jest to ostatnia płyta Opeth z udziałem Pera Wiberga – zastąpi go Joakim Svalberg), w jednym utworze („Famine”) pojawia się nawet flet. Bardzo ciekawie brzmi perkusja, za którą zasiadł Martin „Axe” Axenrot. Pamiętam jego wyczyny z albumów zespołu Satanic Slaughter, projektu Bloodbath i albumu Watershead. Jego gra na Heritage jest nie tylko potwierdzeniem talentu i świetnych technicznych umiejętności, ale przede wszystkim pokazuje muzyczną otwartość tego perkusisty. No i oczywiście świetny wokal Mikaela, chociaż tym razem nie spodziewajmy się ani sekundy growlingu.
Heritage muzycznie i brzmieniowo nawiązuje do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, dokonań takich grup, jak Caravan, Hatfield and the North, Soft Machine, Popol Vuh, Jethro Tull, Gila, King Crimson, Wishbone Ash... a nawet Joni Mitchell, Lindy Perhacs czy Nicka Drake’a. Oczywiście zespół nikogo nie kopiuje, nie czerpie z gotowych i regresywnych schematów. Po prostu umiejętnie wykorzystuje pozostawione przez tych artystów „dziedzictwo” (ang. „heritage”). Płyta z jednej strony jest bardzo współczesna, spora w tym też zasługa Wilsona, który ów album miksował. Åkerfeldt z zamiarem nagrania takiego dzieła nosił się od kilku lat. Cudownie, że w końcu to mu się udało, tym bardziej – że w takiej pięknej formie. Chylę przed nim czoła, bo zmiana tak radykalnego brzmienia grupy przeważnie nie jest dobrze przyjmowana przez niektórych fanów. Wymagało to wiele odwagi, ale była to dobra decyzja, chociaż niestety nie wszyscy tak będą to postrzegać – trudno. Pamiętam, co działo się po premierze In Absentii Porcupine Tree, czy kilka miesięcy temu, gdy na rynku pojawił się Illud Divinum Insanus Morbid Angel, które podzieliło fanów. Chyba lepiej mieć pomysł i nagrać nowy, pełen świeżych pomysłów album, niż na przykład zatracać się w utartym gatunku i wydać kolejny mdły materiał.