Wydaje się, że łódzka Coma świetnie rozgrywa swoją pozycję na muzycznym rynku. Muzycy, po wydaniu tyleż znakomitej, co kontrowersyjnej dla niektórych „Hipertrofii”, postanowili pobuszować w nieco innych wydawniczych rewirach i w tym roku uraczyli swoich licznych fanów aż… trzema wydawnictwami. Na rynku bowiem, w nieodległym czasie, ukazało się pierwsze w historii zespołu DVD, „Live” (i przy okazji jego wersja audio), anglojęzyczny krążek „Excess” oraz niżej recenzowana płyta „Symfonicznie”. Czy te, doprawdy imponujące zabiegi, mogą sugerować pewną grę „na zwłokę” ze strony zespołu, który być może obawia się zmierzenia następcy „Hipertrofii” ze swoim wielkim poprzednikiem? A może to najzwyklejszy skok na kasę, wykorzystujący „dobrą koniunkturę” na ich muzykę? Cóż, każdy tam pewnie swoje wie (szczególnie w wypadku zespołu, wywołującego tak skrajnie różne emocje). Każdy jednak, kto nieco bliżej przyjrzy się kapeli, dostrzeże, że tak naprawdę wszystkie jej wydawnicze ruchy, są niczym innym, jak odpowiedzią na spore zainteresowanie ze strony odbiorców. No bo ileż to już razy pytano Roguckiego o to, kiedy zaczną podbijać świat w języku Szekspira? A czy po wypuszczeniu DVD „Live”, na którym pomieszczono spore fragmenty gdańskiego koncertu z symfonikami i ciepłym przyjęciu tegoż materiału, nie dociskano kapeli, żeby jednak to wydać w szerszej postaci?
No to jest. Płyta „Symfonicznie”. Z może mało oryginalnym, aczkolwiek wiele mówiącym, tytułem i w pewnie mocno już ogranej formule. A jednak może się podobać – poczynając od ciekawej szaty graficznej, a na muzycznej koncepcji kończąc. Przypomnijmy, że zapisano tu koncert na gdańskim Targu Węglowym z 23 czerwca 2009 roku, podczas którego zespół wystąpił u boku Orkiestry Symfoników Gdańskich pod batutą Andrzeja Szczypiorskiego.
Przede wszystkim, fajnie i odważnie wybrali muzycy repertuar. Bo choć mają w swoim dorobku bardziej rozbudowane i niekiedy patetyczne rzeczy (bądź też i spokojne utwory), spróbowali zderzyć klasyczne brzmienie ze swoimi mocnymi „killerami”. Są zatem i „Pierwsze wyjście z mroku”, „Transfuzja” i „System”. A wypadają one co najmniej intrygująco, choć chwilami ma się wrażenie, że dęciaki odbierają temu pierwszemu pewnej energetyczności, „spowalniając” go z lekka. Ale dla przykładu „Transfuzja” oprócz klasycznej „rogucowej” rymowanki, wprowadzającej w numer, ma orientalny wstęp a dodatkowo orkiestra wciska do utworu autentyczną nerwowość i fajnie oddaje „muzyczny chaos”. Najlepiej w zestawie prezentuje się „Ostrość na nieskończoność”, kompozycja, napisana jakby specjalnie dla symfoników, którzy dominują i w mocniejszych jej fragmentach, jak i w umieszczonym w środku wyciszeniu. Paradoksalnie, najbardziej standardowo wypadają te spokojniejsze rzeczy, jak „Pasażer” czy „Spadam”, choć klasykom nie można zarzucić w nich li tylko roli statystów.
Materiał został tak zgrany, że faktycznie rockmanów nieco cofnięto, a na pierwszy plan wypuszczono orkiestrę, w wyniku czego nie jest ona, jak to często bywa, mizernym dodatkiem wpisanym w oklepane aranże, ale pełnokrwistym elementem muzycznego spektaklu. No i ci, którzy Comę uwielbiają za potężną dawkę kopiącej w tyłek energii i mocy, mogą czuć lekki niedosyt. Ci, poszukujący kolejnej twarzy łódzkiej grupy, bez wahania powinni postawić płytkę na półce. Bo w swojej klasie to rzecz godna uwagi.