Po czterech latach z nowym, drugim w dyskografii, studyjnym albumem powraca brytyjska formacja DeeExpus. Przypomnę, że zadebiutowali, zdradzającym bardzo silne inspiracje muzyką Porcupine Tree, krążkiem Half Way Home a rok po jego premierze gościli w naszym kraju na I Festiwalu Rocka Progresywnego w Katowicach. Efektem tej wizyty było DVD Far From Home z debiutanckim materiałem w koncertowej wersji.
Trochę się u nich w tym czasie pozmieniało, bo choć w dalszym ciągu trzon zespołu stanowią gitarzysta Andy Ditchfield i wokalista Tony Wright, to w kapeli pojawiły się nowe twarze: znany choćby z Final Conflict perkusista Henry Rogers oraz, co jest sporą niespodzianką, sam Mark Kelly – klawiszowiec Marillionu. I faktycznie, jego obecność jest jedną z silniejszych stron wydawnictwa. Mam wrażenie, słuchając partii Kelly’ego, że ciągnęło wilka do lasu. Ostatnimi czasy nie mógł sobie w Marillionie pograć w starym, dobrym „progresywnym” stylu. Tu wraca do nieco zamierzchłych czasów. Bo muzyka DeeExpus wcale odkrywcza nie jest i nawiązuje stylistycznie do progresywnego grania. Rozbudowane, wielowątkowe kompozycje, całkiem sporo przyzwoitych melodii i tyleż mocnych gitarowych riffów nadających jej lekko metalowego posmaku – oto najkrótsza charakterystyka ich muzycznej propozycji.
The King Of Number 33 z pewnością nie przynosi tak ewidentnych nawiązań do jeżozwierzowych dźwięków, jest też chyba zdecydowanie mniej przebojowy od debiutu. Artyści zdecydowali się jednak zbudować go w podobny sposób, czyniąc jego osią numer tytułowy i obudowując go krótszymi rzeczami. I trzeba przyznać, że prawie 27 – minutowy The King Of Number 33 (Half Way Home – opus magnum poprzedniego albumu - było o 10 minut krótsze), choć wcale jakąś wybitną progresywną suitą nie jest, miłośnikom stylu powinien sprawić sporo przyjemności. Podzielony na sześć odsłon ma trochę ciężaru, podkreślonego nie tylko mocnym riffem ale i złowieszczym wokalem (Accession) oraz ździebko prog-popu w stylu It Bites czy Kino (Never Ending Elysium). Błędem byłoby jednak pominięcie bardzo udanego Marty And The Magic Moose, jedynego instrumentalnego utworu na płycie z przebojową partią instrumentów klawiszowych. skontrastowaną z precyzyjnie tnącą progmetalową gitarą. Przeciętne wrażenie pozostawia za to ostatni w zestawie Memo, warto jednak do niego dotrwać, bowiem gościnnie popisuje się w nim na wokalu sam Nick Kershaw (tak, tak, ten Nick Kershaw od Wouldn't It Be Good i The Riddle). Wielkiego kroku do przodu tym krążkiem panowie nie robią, ot, solidne granie bez większych wzlotów i upadków.