Mocnym uderzeniem krakowska wytwórnia Lynx Music finalizuje świętowanie swojego jubileuszu. Pod koniec roku nakładem wydawnictwa ukazało się aż pięć nowych płyt: Kayanis, White Highway, Fizbers, Jerzy Górka Artkiestra i… najnowsza płyta jego sztandarowego reprezentanta, formacji Millenium.
To dosyć wyjątkowa rzecz, choć nowych Millenijnych dźwięków na niej nie jest aż tak wiele. Wiem, Kramarski ma zamiłowanie do reedycji, remasterów, wznowień i muzycznych powtórek, o czym już u nas pisałem, i może to niektórych już lekko nużyć. Tu jednak udało mu się bardzo zgrabnie i inteligentnie połączyć stare z nowym. Podsumować pewien rozdział w historii Millenium i przy okazji otworzyć zupełnie nowy.
O co chodzi? Mniej więcej od roku grupa ma nowego wokalistę, Marka Smelkowskiego, który zastąpił na tym stanowisku wieloletniego frontmana zespołu, Łukasza Galla. I album o dosyć oczywistym tytule MMXVIII jest jego wydawniczym debiutem w barwach Millenium. Wabikiem dla fanów krakowian powinien być zatem już chociażby ten fakt. Ale to dopiero początek.
Bo płytę otwiera zupełnie premierowa kompozycja Unnamed, z pierwszym także tekstem Smelkowskiego dla Millenium (skądinąd bardzo udanym). Choć utwór trwa ponad dziewięć minut, zaskakuje swoim… komercyjnym potencjałem! Szybki, przebojowy, do tego z bardzo nośną melodią. Gdyby tak go zamknąć pod koniec czwartej minuty i puścić kilka razy w znanych stacjach radiowych, mógłby trafić do szerokiego grona odbiorców. Oczywiście, później mamy w nim to, co progresywne tygrysy lubią najbardziej – ładne solo saksofonu Rybki, czas na zwolnienie i wreszcie stylowy, gitarowy popis Płonki bazujący na głównym temacie melodycznym kompozycji.
I jeżeli myślicie, że to koniec nowości na tym wydawnictwie, bo wszystkie pozostałe tytuły wydają się wam znajome, to jesteście w grubym błędzie. Bo następny utwór, pochodzący z Ego, When I Fall, rozrasta się nie tylko z ponad pięciu do ponad dziewięciu minut, ale zyskuje też kompletnie nową aranżację. Podobnie zresztą jest z tytułową, trwającą dwadzieścia minut, suitą MMXVIII. Wszak nie jest to tylko prosta „sklejka” jedenastu starszych nagrań Millenium połączonych w całość i okraszonych wokalem Smelkowskiego. Bo wszystkie tematy zostały nagrane ponownie i zyskały nowe brzmienie (nad miksem i masteringiem popracował znany z Moonrise, Kamil Konieczniak). Mam wrażenie, że brzmią one nie tylko bardzo selektywnie, przestrzennie i głęboko, ale też bardziej naturalnie i organicznie. Słychać to chociażby przy bardziej riffowych partiach gitary. Sama suita też ma przemyślaną konstrukcję, ze stosownym zwolnieniem od Blood on the Rain. Wiele z tych fragmentów zyskało jakby zupełnie nowy oddech, odmienne melodyczne figury. Ma to oczywiście związek z nowym wokalistą. Smelkowski dysponuje zupełnie innym głosem od swojego poprzednika. Gall operował często „w górkach”, barwa Smelkowskiego jest bardziej ciepła, klimatyczna i… nazwijmy to, poetycka. Stąd sam artysta dokonał w dawnych partiach pewnych naturalnych dla niego korekt. I wyszło to fajnie. Bardzo cenię u niego tę naturalną melodyjność, którą zaprezentował ostatnio w pełnej krasie na solowym albumie Krzysztofa Lepiarczyka, Jakżeż ja się uspokoję. I na tym Millenijnym albumie to słychać.
Ciekawostką wydania jest jego okładka z pomieszczoną na niej pierwszą stroną gazety Millenium, na której możemy przeczytać kilka gorących newsów z obozu zespołu z ostatnich kilkunastu miesięcy.