Master of Reality, trzecia płyta Black Sabbath, to godna następczyni swych poprzedniczek, to sabbathowej rewolucji ciąg dalszy. Tworzy ją 8 utworów, z których cztery, mianowicie otwierający płytę, rozpoczęty kaszlem, ponoć Iommiego, powolny a przytłaczający Sweet Leaf, dalej prędki i bezkompromisowy Children of the Grave z demoniczną wstawką pośrodku i zakończeniem rodem z horroru, ponadto mroczny Lord of this World z udziwnionym śpiewem Osbourne’a, oraz wieńczący całość, jak na 1971 rok niezwykle ciężki, a przy tym piękny Into the Void, to kawałki ponure, smoliste, brzmiące niezwykle diabolicznie, można by rzec – ZŁE. Poza nimi jest jeszcze słabszy, acz wcale niezgorszy After Forever, od wspomnianych w przekazie zdecydowanie lżejszy, jakby radośniejszy.
Pomiędzy te zadziorniejsze kompozycje zespół wplótł trzy niezłe, łagodne utwory, co stanowi interesujący zabieg, wzbogacający zawartość albumu. Pierwszy z nich to niespełna półminutowy Embryo, właściwie śmiesznie prosty, lecz ponury i świetnie wprowadzający do następującego po nim Children of the Grave. Jest też bardzo ładna, urzekająca swą prostotą akustyczna miniatura Orchid, która mnie silnie przypomina niektóre dzieła kompozytora amerykańskiego Philipa Glassa. Na koniec wspomnieć należy o Solitude, utworze – następcy Planet Caravan z Paranoid, a z kolei poprzedniku Changes i She’s Gone z kolejnych płyt zespołu. Jest to trochę żmudna ballada, wzbogacona o brzmienie fletu i fortepianu, z trudno rozpoznawalnym głosem Osbourne’a.
Podsumowując, Master of Reality to płyta zawierająca kawał świetnej i ciężkiej muzyki, muzyki, która mocno napędzała rozwój rocka i metalu, brzmiącej doskonale, nawet lepiej aniżeli na jeszcze lepszym i bardziej od niej rewolucyjnym poprzednim albumie grupy, Paranoid.