In Through The Out Door? O zgrozo, co to za płyta! Jeśliby w 1979 roku ktoś przeczytał recenzję najnowszego albumu Led Zeppelin i dowiedział się z niej, iż to dzieło beznadziejne, to zapewne natychmiast żywiołowo zaprzeczyłby w duchu i uznał, że musi to być gruba przesada. Po wysłuchaniu jednak jej zawartości zapewne sam szybko podpisałby się pod tą opinią.
Przede wszystkim na płycie tej nie ma ani jednego naprawdę dobrego kawałka, choćby jednego, do którego nie miałoby się jakichkolwiek zastrzeżeń. Płytę otwiera In The Evening, którego niepokojący początek został ponoć wzięty z indywidualnego projektu Jimmy’ego Page’a, projektu, który do dzisiaj nie ujrzał światła dziennego. I właściwie rozpoczęcie tego numeru jest tym, co jest w nim najlepsze, gdyż później ciągnie się on nieszczególnie ciekawie przez nieładnych parę minut. A jest In The Evening jednym z lepszych kawałków na płycie, jedynym też, obok wieńczącego ją I’m Gonna Crawl, w którym jako tako można posłuchać gitar Page’a. A te, podobnie jak i pozostałe instrumentarium, nie tylko zresztą w tym, a w każdym utworze, wcale nie brzmią dobrze, choć do produkcji płyty nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Kolejne kawałki są bardzo słabe; o ile South Bound Saurez jeszcze ledwie się broni, o tyle Fool In The Rain z wplecioną weń sambą i denerwującymi dźwiękami gwizdków, a także Hot Dog, w którym gitara wygrywa jakąś kretyńsko brzmiącą melodyjkę rodem z tancbudy, są najzwyklej beznadziejne. W tych trzech utworach Led Zeppelin jawi się nie, jak dotąd, jako ten wielki zespół rzucający swą muzyką cały świat na kolana, ale jako półprofesjonalna trupa grajków, zabawiających swymi mało ambitnymi popisami bywalców klubów karaoke w nadmorskich miejscowościach. Natomiast zupełnie nieciekawa Carouselambra, drugi najdłuższy studyjny kawałek Zeppelinów, jest jak wielki kiczowaty obraz albo kilkusetstronicowa książka napisana przez grafomana. Najmocniejsze punkty na tej płycie to ostatnie dwa numery, przyjemna i zahaczająca o muzyczny kicz All My Love oraz kompozycyjnie źle skonstruowana bluesowa I’m Gonna Crawl, którą lubię za żarliwość wykonania.
Płyta In Through The Out Door nie trafia nigdzie, ani do przekonania, ani do serca. Ewentualnie do kosza, jeśli ktoś nie jest w stanie wysłuchać jej do końca. Przed trzydziestoma laty musiała równie mocno rozczarowywać, jak dzisiaj, a zapewne jeszcze mocniej.