W trakcie sesji zamknęliśmy się ze sprzętem studyjnym i kamerami z niewielką grupą widzów w Wieży Ciśnień i tam rejestrowaliśmy muzykę. Bardzo chcieliśmy zagrać tak, jak czujemy w danej chwili, i ten cel został osiągnięty.*
Niezwykła, silnie pobudzająca wyobraźnię muzyka wypełniająca Aliens from Planet Earth, drugą w dyskografii Light Coorporation pełnoprawną płytę studyjną, wykreowana została przez Mariusza Sobańskiego & Co., Bielaka, Krauza, Rogożę i Waśkiewicza, w warunkach zaiste niepowszednich. Te zaś zapewniła im przed kilkunastoma miesiącami, w ramach międzynarodowej Nocy Muzeów, siedziba Galerii CKiS „Wieża Ciśnień” w Koninie. W jej to „najwyższej, owalnej, pełnej dźwięków komnacie”, w której „najcichszy nawet szept” wyraziście się słyszy, a każdy „wzbudzony dźwięk zdaje się unosić w powietrzu”, na czas trwania sesji urządzono „studio najbliżej nieba”. Jednak w miejscu tym, podobnym wzbudzającemu ferment twórczy ogrodowi sztuk na Parnasie, nie wyłącznie zarejestrowano równie trudne, jak fascynujące w odbiorze kompozycje, ale też za pomocą trzech kamer zawarto w obrazie sesję nagraniową i proces twórczy, na który wpływ wywierały wyświetlane na dwóch dużych ekranach obrazowe dziwadła i wizualizacje, spreparowane przez Tomasza Lietzaua, współpracującego ze Świetlną Koorporacją grafika. Niewidoczne na opisanym już przeze mnie w innej recenzji kompakcie Aliens from Planet Earth, obejrzeć można je na bliźniaczym, takoż samo zatytułowanym wydawnictwie DVD, po Beyond a Shadow of a Doubt drugim tego typu w dorobku grupy.
Wydane bodajże miesiąc po premierze Aliens from Planet Earth w wersji CD, DVD nieznacznie różni się pod względem zawartości muzycznej od siostry bliźniaczki. Przede wszystkim zawiera nie osiem (z ukrytym trackiem - dziewięć), lecz siedem utworów, tu każdorazowo poprzedzielanych ciemniejącym obrazem, przywołującym skojarzenia z opadającą w teatrze po każdym akcie kurtyną, utworów, których od strony muzycznej tutaj opisywać nie będę, uczyniwszy to przed nieco ponad dwoma miesiącami we wspomnianym wyżej tekście. Nadmienię jedynie, iż bacząc na rozchodzenie się w wieży dźwięków, ich odbicia i powstający pogłos, umiejętnie wyzyskując walory co prawda ciasnego, ale zapewniającego niepowszednią akustykę pomieszczenia, stworzyli instrumentaliści w „posępnej, chłodnej i zacisznej” Wieży Ciśnień muzykę barwną i przestrzenną, pełną oddechu, pulsującą i żywą, malarską i poetycką, wielogłosową, wymykającą się upraszczającym i – przynajmniej w tym wypadku - krzywdzącym kategoryzacjom. Ową brakującą kompozycją jest intrygująca i melancholijna, powstała już wcześniej na próbach The Song of the Merbau Tree, w której poruszającym zawodzeniom Pawła Rogoży na saksofonie towarzyszy wiolonczela barytonowa, wykonana – jak zechciał ujawnić mi grający na niej Mariusz Sobański – z egzotycznego drzewa merbau, na cześć którego – oraz wykonanego zeń instrumentu - ukuty został tytuł utworu. Poza ilością kompozycji nieco odmienny jest również czas ich trwania na DVD, którego okładkę – ale tylko ją, gdyż we wnętrzu zamieszczono te same, tyle że większe, malunki, co w książeczce dodanej do CD – ozdobił obraz autorstwa Lietzaua, na którym widać między innymi figurkę mężczyzny, niemal całowanego przez obróconą w stosunku doń do góry nogami wielką kobiecą głowę. Jest na obrazie także jakby ostro i niechętnie, spode łba popatrujące oko, poniekąd wskazujące, że w tym przypadku nie tylko słucha się muzyki, ale i patrzy na towarzyszący jej, pieczołowicie wyselekcjonowany materiał filmowy.
Zaraz na początku filmu zoczyć można uwiecznioną od zewnątrz, pokrytą czarnym dachem konińską białą wieżycę, ujętą z dołu, a przez to dumnie wystrzeliwującą w zasnuty akurat burzowym chmurzyskiem nieboskłon. Polatujące wokół niej i przysiadające na jej szczycie ptaki słyszalne są w trakcie samej sesji nagraniowej i danego w jej trakcie przed wąską, (nie licząc muzyków i obsługi technicznej) około dwudziestoosobową publicznością koncertu. Ten natomiast, tu rozpoczęty od Surrounding Us the Pulse of Depths, zakończony Aquarium of the Universe, intrygując zarówno to czarno-białym, to kolorowym, wyświetlanym przez dwa projektory multimedialne obrazem, jak i nasyconym barwą i wypełnionym przestrzenią brzmieniem, wciąga słuchacza na 45 minut w wyjątkowy, zamknięty w owalnych murach świat pełen zagadek i aluzji, niedopowiedzeń i iluzji, z wyczuciem wykreowany przez członków Light Coorporation, wspartych i do pewnego stopnia zainspirowanych dobranymi przez Lietzaua zdjęciami i kadrami. Muzycy, spokojni i stonowani, w obejściu autentyczni i naturalni, absolutnie skoncentrowani na grze, chętnie eksperymentują i z łatwością tudzież wczuciem wchodzą w improwizację. Skryci raczej w cieniu, raz po raz zasnuci zostają majaczącym na pierwszym planie filmem czy obrazem. Nie oni liczą się tu najbardziej, główną rolę zdają się bowiem odgrywać właśnie obraz, muzyka oraz bliżej nieokreślone, dobywane z magnetofonu szpulowego z lat 60. głosy i dźwięki, na bieżąco przepuszczane przez analogowe echo i zapętlane. Przeplatając i wikłając się, pogrążając we frapującym dialogu, przenikają się te elementy i docierają tak do najskrytszych zakamarków wieżycy, jak i czeluści duszy i umysłu odbiorcy, nakłanianego do własnej interpretacji tego, co doń dociera. Obraz zaś, wyświetlany na dwóch dużych ekranach, jednym podwieszonym u sufitu, drugim zainstalowanym za sceną, sięga do stylistyki Video-Art-u i utrzymany jest w klimacie kina niezależnego, prezentuje między innymi inteligentnie korespondujące z muzyką, poprzetykane artystycznymi wstawkami, a pochodzące z taśm wideo archiwalne materiały filmowe, odrzucone jeszcze za PRL przez Telewizję Polską. I tak dla przykładu: w Surrounding Us the Pulse of Depths prowadzi znikąd donikąd jakaś ścieżyna czy droga leśna; w The Rainbow Hunter wyskakują raz po raz prosto wyrysowane, a niosące zakamuflowaną informację oczy, ludziki i krzyże, może nawiązujące do podziałów religijnych na świecie, nadto pokryte czerwonymi nutami pięciolinie; w The World of Cobweb Fabric zrazu falują, skaczą i tańczą kolorowe, może sfilmowane nocą miejskie światełka, po czym ukazują się fragmenty filmów dokumentalnych, to jakaś parada w USA, to kujący żelazo póki gorące kowale czy wreszcie przejeżdżający ulicami wielkiego miasta Dalekiego Wschodu rowerzyści; snujący opowieść o uwikłanej w politykę i kontekst społeczny jednostce Man Inside the Great Fish zaczyna się od widoku znanych nagrań, dokumentujących protesty na placu Tiananmen w 1989 roku, potem pojawiają się zdjęcia mędrkującego Gierka, gromko oklaskiwanego przez pezetpeerowskich kacyków, dalej pamiętne ujęcia ogłaszającego wprowadzenie stanu wojennego generała Jaruzelskiego, przy którego głowie tutaj znacząco wywrócony jest na opak Orzeł Biały, wreszcie - manifestującej swój sprzeciw wobec ówczesnego systemu Solidarności; w rozregulowanym Time (Everything is Chasing After the Wind) unoszą i przenikają się wielobarwne dymy, a w ich oparach na krwistym tle przewijają niepokojące maski, imitujące twarz bóstwa czy jakiegoś innego bliżej niezidentyfikowanego diabelstwa, a może po prostu człowieka, bowiem podobną ludzkiej twarzy maskę widać i w Aquarium of the Universe, w którym krąży oblicze Ziemi, tej Ziemi, co rzekomo ma być rodzajowi ludzkiemu poddaną, a za jego sprawą – być może i wydaną w mniej lub bardziej odległej przyszłości na zagładę. Kończąc dodam, że na DVD znaleźć można i moc znakomitych ujęć, jak na przykład w Man Inside the Great Fish gryfu gitary, przesłaniającego jaśniejący ekran, bądź w Third Level of Dream spowitego cieniem, dmącego w saksofon Rogoży, pięknie a przejmująco śpiewającego z pomocą kaossilator pro tenorowym wielogłosem na tle wyświetlającego rozmaite zdjęcia, filmy i barwy – ach (!), to połączenie głębokiej czerni z intensywnym odcieniem życiodajnej czerwieni! - ekranu.
Aliens from Planet Earth na DVD to frapujący i skłaniający do refleksji nad sobą, własnym życiem i otaczającym światem film, obraz rejestrujący niecodzienną i niepowtarzalną sesję nagraniową, która powinna zainteresować nie wyłącznie sukcesywnie wzrastających liczebnie entuzjastów muzyki Light Coorporation. Jeśli bowiem wersja kompaktowa, pozbawiona podkładu wizualnego, wydała się komuś nazbyt nieprzystępną, to może wsparta mocą przekazu filmowego zaintryguje go na tyle, by na dłużej zatrzymał swą uwagę na naprawdę wartościowym i odznaczającym się artyzmem wysokiej próby dorobku twórczym Świetlnej Koorporacji.
* Cytuję słowa Mariusza Sobańskiego zawarte w „Konwersując z Alienem „o” Dialekcie i nie tylko”, wywiadzie, jakiego udzielił mi na początku 2013 roku.