Fajnie jest czasem popuścić wodze fantazji. Właśnie „czasem”. Byle nie za często, co by nie oderwać się od rzeczywistości jak Oko, Jaworski czy Macierewicz...
Jednakże pobawmy się chwilę w teorię równoległych. Tak, tę samą, którą zaproponował po raz pierwszy w roku 1950 Hugh Everett, mającą pomóc wyjaśniać tajemnice mechaniki kwantowej, aczkolwiek wprawiającą w zakłopotanie naukowców przez dziesięciolecia.
We wszechświecie Everetta za każdym razem, kiedy pojawia się nowa fizyczna możliwość, wszechświat dzieli się w taki sposób, że w każdym z jego odłamów przebiega inna wersja danego zdarzenia. Czyli streszczając: każda decyzja/wybór, który dokonujemy tworzy alternatywną rzeczywistość/wszechświat. Tak więc ostatecznie liczba możliwych scenariuszy jest nieskończona.
Także przenieśmy rzeczoną teorię na płaszczyznę historii muzyki rockowej....
Młody Jaś spotkał Franka. Tzn. pierwszy z nich wpadł na drugiego, gdy właśnie uciekał przed policyjnymi konstablami za kradzież batonika z pakistańskiego sklepiku w Handsworth. Franek wciąga Jaśka w boczną uliczkę Oakland Road i razem chowają się za śmierdzącym śmietnikiem, czekając aż kroki umundurowanych oficjeli umilkną w gwarze trajkotu rozklekotanych Vauxhalllów i pokrzykiwań właścicieli miejscowych wędzarni boczku. Po kilku minutach obaj spojrzeli na siebie wymieniając dwuznaczne spojrzenia; Franek wciąż trzymał dłoń na ustach Jaśka, by ten nie zdradził ich swoją obecnością, pograżąjąc nie tyle siebie samego, co skazując obu z nich na – nie należące do najmilszych – zmarnowanie kilku godzin życia w pokoju przesłuchań komisariatu na Chantry Road.
- Zabieraj tę śmierdzącą łapę, zboczeńcu, z mojej twarzy! – krzyknął Jaś.
- O co ci chodzi, kretynie? – odparł Franek – Darłeś ryja, jakby ci szczur w dupę wlazł podczas drzemki. Gdybym cię nie uciszył, to w West Bromwich by Cię usłyszeli.
- Nie licz na to, że wyliżę ci paluchy, parszywy zboczeńcu – Jaś szarpał się nadal, próbując się wyrwać z mocnego uścisku napotkanego kilka minut temu rówieśnika. – Nawet gdybym chciał, to wali ci z nich tak, jakby przykleiły ci się do jaj i nie byłeś w stanie ich przez miesiąc odkleić.
Franek zwolnił uścisk, co pozwoliło Jasiowi zaczęrpnąć kilka głębszych oddechów cuchnącego powietrza robotniczego Birmngham.
- Kurde, masz ścisk w łapach... ledwo mogę złapać oddech...
- To przez te cholerne nakładki na palce.
- A na ch*** ci one.
- Przestań przeklinać. Po prostu pracowałem u wujka Jurka przy maszynie do cięcia blachy i opier**** sobie dwie opuszki palców u prawej ręki i teraz pomagają mi w graniu na wieśle.
- Grasz na wieśle?
- Tak, a co? Masz z tym problem?
- Nie, k****, żaden.
- No to na cholerę brzęczysz?
- Tak sobie, k****.
- Strasznie przeklinasz, wiesz o tym?
- Starzy tak gadają, więc uczę się od nich.
- A gdzie oni teraz są?
- W Galleonie.
- Chleją?
- Nie, w scrabble grają... Oczywiście, że chleją. Jak każdego dnia po pracy...
- A ty gdzie wtedy?
- A ja tu.
Franek z jednej strony czuł zażenowanie poziomem prowadzonej właśnie konwersacji, z drugiej jednak dziwną słabość do obdartusa, który impetem, z jakim na niego wpadł kilka minut wcześniej, niemal nie stratował mu żeber.
- Chodź, spadamy stąd. Wali tu strasznie.
- Bo chodzisz w obszczanych spodniach – próbował się odgryźć Jasio.
- Zamknij się, skręcamu w lewo.
Franek pociągnął Jasia osłaniając go niczym artylerzysta, próbujący wydostać siebie i rannego kolegę z okopów będących pod obstrzałem.
- Czemu w lewo? Tam jest tłoczno.
- Taaaa, wiem. Ja też nie lubię tych padalców z Community Centre z Bernhard Street, ale słyszałem, że w przytułku dla bezdomnych gra kilku kolesi z Afryki. Zresztą jak masz z tym problem, to jak wydrzesz ryja równie głośno, jak przed chwilą, to mendiarze z miłą chęcią zawrócą i na nowo wypróbują twoje sprinterskie możliwości.
- A co to ta Afryka? – zażenowany Jasio nagle zmienił temat.
- To taki kontynent pod nami...
- A, to tam gdzie zjadają się nazwajem?
- Oj, pieprzysz głupoty!
- Tak mi powiedzał kumpel, który do katolickiej szkoły chodził...
- A po jajach go tam nie macali?
- Odwal się...
Rookery Road pomimo swojego nagęszczenia ruchem dnia codziennego tej środy była wyjątkowo cicha. Smród spalin zastąpił odór moczu z pobliskich murów. Franek z Jasiem jednak szli pewnie i coraz bardziej wyciszeni. Każdy z nich czuł dziwną swobodę i - pomimo tej niezręcznej ciszy odzielającej ich równie szeroką przestrzenią, jak supermarket Toor’a od żeńskiego college’u na Handsworth Wood - miał poczucie harmonii i jedności osobowości. Z każdym krokiem - zdezelowanych obcasów niemelodyjnie wybijających rytm, tnący dziurawą niczym powojenne okopy brukowaną fasadę Rookery Road – czuli coś, czego obaj nigdy wcześniej nie doświadczyli. Było to uczucie, którego w życiu nie doświadczyli. Ani rodzice, ani miejscowa Hamilton School, ani Laburzyści, wymieniający się władzą z Torysami, ani skostniała religia nie były w stanie nakreślić im chociażby namacalnej formy tego, co właśnie z każdym rozluźniającym wydechem powietrza odczuwali... Przyjaźni...
Pomyślmy cóż by się stało (czyt. co by się nie wydarzyło), gdyby ktokowiek/cokolwiek zakłóciłoby ten bieg zdarzeń....
PS Jaś to nikt więcej jak John Michael (a.k.a. Ozzy) Osbourne, a Franek to Frank Anthony (a.k.a. Tony) Iommi
PS 2 Debiutancki album Black Sabbath został wydany 13 lutego (piątek) 1970 roku, czyli w symboliczny dzień, w którym aresztowano Templariuszy, kłamliwie oskarżonych przez króla Francji Filipa IV o herezję, sodomię i bałwochwalstwo. Stąd też takowy wydźwięk powyższej recenzji. Tym bardziej, iż lutowy piątek 13-go wypada w tym roku.
PS 3 Wszystkie fakty i miejsca zostały zmyślone. Bohaterowie nie...