Eddie Jobson powaraca?!?!?! To była najbardziej elektryzująca mnie wiadomość ostatnich miesięcy. Widocznie znudzony tworzeniem (z sukcesami zresztą) muzyki filmowej jedna z najciekawszych postaci sceny progresywnej postanowiła wrócić do rockowego grania. Strasznie tęskniłem za brzmeniem jego skrzypiec...
Jobson otwarcie przyznaje otwarcie, że genezą powstania UKZ była ... potęga internetu. To właśnie tą drogą muzycy kontaktowali się (wymieniająca uwagi pomysły, uwagi na nawet przesyłając sobie nawzajem próbki utworów) ze sobą zanim ostatecznie spotkali się w studio. Póki co panowie uraczyli nas zaledwie EP-ką. 21 minut. Tylko i aż...
Wszystkich tych którzy oczekują brzmienia rodem z płyt „U.K.” i „Danger Money” z góry przestrzegam aby nie nastawiali się na zbyt wiele. Zdecydowanie więcej tutaj śladów szkoły „frippowej”. Brzmenie i klimat Karmazynowego Króla Anno Domini 1994 przesiąknęło niemal każdy utwór ze wspomnianej EP-ki. Nawet drugi w zestawie i z zamierzenia łagodniejszy „Houston” ma w sobie sporo z nostalgicznych utworów Adriana Belew’a. Główne dania płytki to zdecydowanie utwory numer 1 oraz 3 („Radiation” oraz instrumentalny „Tu-95”). Liczne zmiany rytmów, gęste faktury brzmieniowe oraz crimsonowe forma i brzmenie składają się na całkiem przyzwoitą ucztę dla uszu. Do tego panowie z UKZ (w przeciwieństwie do co niektórych utworu King Crimson) nie nastawiają się na ciężkość brzmienia poszczególnych kompozycji lecz raczej na płynność i przejrzystość. Jest zatem progresywnie, karmazynowo, lecz nie nużąco z zachowaniem właściwych proporcji.
Tak na dobrą sprawę to fan U.K. już praktycznie po pierwszym przesłuchaniu zda sobie sprawę, że jedyne co łączy oba projekty to chyba jedynie nazwisko lidera, gdyż nawet brzmienie jego klawiszy jest nowocześniejsze i po prostu inne. Nawet charakterystyczne przeźroczyste skrzypki poszły w odstawkę. Nutkę nostalgii próbuje (tylko momentami) przywołać gitarzysta Alex Machacek bardzo zgrabnie dryfujący w swoim brzmieniu pomiędzy Robertem Frippem, a Allanem Holdsworthem. Słychać to zwłaszcza w tytułowym „Radiation” w którym przechodzi od karamzynowych riffów do solówek rodem z „Thirty Years” czy „Nevermore” z pierwszej płyty U.K. Co ciekawe; zestaw kończy miniaturka gitarowa zatytułowana „Legend”, który jakby na przekór moim powyższym słowom jest dowodem tego, że Machacek próbuje odnaleźć własny styl, nawet choćby taki bazujący na dokonaniach Steve’a Hacketta.
Zdecydowanie polecam płytkę. Wierzę jednak, że panowie pokażą na co ich naprawdę stać na pełnowymiarowej płycie (póki co UKZ dociera brzmienie na koncertach w Japonii) na którą będę czekał z wytęsknieniem i wielkimi nadziejami.