Fish Rising, wydany w kwietniu 1975 roku debiut solowy Steve’a Hillage’a, odniósł niemały sukces komercyjny, osiągając trzydzieste trzecie miejsce na brytyjskiej liście przebojów i utrzymując się na niej przez okres trzech tygodni. Nic więc dziwnego, iż Hillage rychło postanowił pójść za ciosem i nagrać kolejny sygnowany rodowym nazwiskiem album, tym bardziej, że w ‘75 nastąpiły pewne istotne przemiany w jego dotychczasowej karierze zawodowego muzyka.
Od kilku lat ten jakże utalentowany, obdarzony „bożą iskrą” gitarzysta, współpracował był z kapelą Gong, do powstania trylogii której, sławnej Radio Gnome Invisible, osobiście walnie przyczynił się. Gong jednak od pewnego czasu przeżywał kryzys, którego podłożem były rozmaite czynniki, wśród nich rozbieżności dotyczące kształtu uprawianej przez grupę muzyki oraz używania lub nieużywania przez jej członków narkotyków, co było kwestią nader istotną, bowiem stosowanie używek miało dotąd trudny do przecenienia wpływ na zwariowaną Gongową mitologię. Pojawiały się także naciski ze strony wytwórni Virgin Records, starającej się nakłonić muzyków do tworzenia muzyki bardziej przystępnej, radio-friendly, oraz do zarzucenia wywrotowych wobec aktualnej polityki odniesień. Te i inne względy prowadziły, pośrednio lub bezpośrednio, do różnorakich tarć i napięć, wywołując wewnętrzne przemiany i wstrząsy. W rezultacie szeregi Gonga zostały opuszczone przez kilka najważniejszych w owym czasie dla bandu postaci, więc rodziców-założycieli, Daevida Allena i Gilli Smyth(1), oraz Tima Blake’a(2). Tym samym „klasyczny” skład kapeli przestał istnieć. W tej sytuacji przedstawiciele wytwórni spróbowali uzyskać decydujący wpływ na grupę i wykreować na jej lidera Hillage’a, na co ten jednak za nic nie chciał przystać: The thing that became awkward and eventually intolerable for me was that in the absence of Daevid Allen, who founded the band, and Gilli Smyth and Tim Blake, who were also key members of the group, Virgin Records tried to manipulate a situation that Gong would somehow morph into my backing band. The reason I had joined Gong and the reason I felt that it had enriched my musical and personal life was because the band was a community. The idea of my becoming a “leader” of the group and the publication of articles in Melody Maker describing me as “the leader of Gong” made my then long hair stand on end! Eventually it felt inevitable that I too would leave the band („Sytuacja stała się dla mnie krępująca, a ostatecznie nie do zniesienia po tym, jak pod nieobecność Daevida Allena, który wszakże założył band, oraz Gilli Smyth i Tima Blake’a, którzy przecież też należeli do kluczowych członków zespołu, Virgin Records starało się doprowadzić do tego, by Gong przeistoczył się w akompaniujący mi zespół. Powodem zaś mojego przyłączenia się do Gonga i przyczyną poczucia, że związek z nim wzbogaca moje życie muzyczne i osobiste, było to, że kapela funkcjonowała jak wspólnota. Pomysł, abym stał się „liderem” grupy, a także opublikowanie w „Melody Maker” artykułów opisujących mnie jako „lidera Gonga”, postawiły moje długie podówczas włosy dęba! Koniec końców poczułem, że odejście od bandu stało się i dla mnie rzeczą nieuniknioną”(3)). Wziąwszy zatem jeszcze udział w nagraniu kolejnego albumu Gonga, przejściowego pomiędzy psychodeliczno-protopunkową erą Allena a jazz-rockową Pierre’a Moerlena (Shamal, 1975), pokoncertowawszy kilka miesięcy ze szczególnie zmiennokształtnym wówczas zespołem, ale i z Mike’iem Oldfieldem w Kevin Hall w Glasgow, ostatecznie postanowił Hillage porzucić Gonga, co też w grudniu roku 1975, określanego przez niektórych „rokiem pożegnań” (a year of 'leavings'), uczynił wraz z ukochaną, Miquette Giraudy, również występującą dotąd z Gongiem(4). Jak wyznawał Hillage po latach, było to dlań „cokolwiek traumatyczne doświadczenie” (somewhat traumatic experience), z którego jednak stosunkowo prędko udało mu się otrząsnąć.
Na początku 1976 gitarzysta występował gościnnie u boku nowo założonego, sformowanego po rozpadzie Hatfield and the North zespołu National Health, którego jednym z twórców był Dave Stewart, od lat zaprzyjaźniony z Hillage’em i wespół działający z nim w rozmaitych zespołach (Arzachel, Khan) i przy różnych okazjach, na przykład uczestniczył w sesjach nagraniowych do Fish Rising. Szczególnie istotne okazało się nawiązanie w owym czasie kontaktu z nieznacznie od Hillage’a starszym Amerykaninem Toddem Rundgrenem, w czym ważką rolę odegrało Virgin Records. Rundgren, muzyk i producent, który od przełomu lat 60. i 70. rozwijał owocną karierę solową, a w tamtym czasie liderował też grupie Utopia, wykonującej rock progresywny, przychylnym okiem patrzył na twórczość Hillage’a i wyraził chęć podjęcia się produkcji jego kolejnej płyty. Nie było na co czekać, toteż Hillage i Giraudy wybrali się za ocean.
W Stanach Zjednoczonych zaszyli się na okres około dwóch miesięcy w studiach The Secret Sound, znajdujących się na terenie położonego w stanie Nowy Jork Woodstock. To właśnie Rundgren, od którego zresztą, jako doświadczonego i zdolnego producenta, Hillage wiele się nauczył, nadał zarówno poszczególnym kompozycjom, jak i całej płycie taki a nie inny kształt, on też zaproponował, by udział w nagraniach wzięli, wchodzący w skład Utopii, muzycy, zatem keyboardzista Roger Powell, basista Kasim Sulton i perkusista John Wilcox. Oprócz nich oraz, oczywiście, dwojga głównych zainteresowanych, pary Hillage-Giraudy, w studio pojawili się: Sonja Malkine, Larry Karush oraz muzyk absolutnie fenomenalny, awangardowy trębacz jazzowy Don Cherry, wsławiony i wspaniałą karierą solową, i współpracą z wieloma wybitnymi jazzmanami, takimi jak Albert Ayler, Ornette Coleman, John Coltrane, Charlie Haden, Sonny Rollins czy Sun Ra. Nagrania odbywały się w maju i czerwcu 1976 roku, a ich przebieg i panująca w ich trakcie atmosfera znacząco różniły się od tych, jakie miały miejsce przy zarejestrowywaniu Fish Rising: My first album had been pieced together over a period of several years in terms of writing. Although we didn’t spend too long in the studio, the music had evolved over a period of time. When we began work on the second album, Todd Rundgren was very busy and was working on several other projects at that time. Although I had most of the material ready, the recording had to be done rapidly in a bit of a pressure cooker atmosphere. Despite that, Todd did some remarkable things on that album („Skomponowanie mojego pierwszego albumu zajęło mi kilka lat. Aczkolwiek nie przebywaliśmy nazbyt długo w studio, muzyka ewoluowała przez pewien okres czasu. Kiedy rozpoczęliśmy pracę nad drugim albumem, Todd Rundgren był bardzo zajęty, poświęcając w tym samym czasie uwagę również kilku innym projektom. Chociaż większość materiału już przygotowałem, nagrania musiały zostać szybko wykonane w dość napiętej atmosferze. Pomimo to Todd Rundgren dokonał niezwykłych rzeczy z tym albumem”).
L, jak enigmatycznie brzmi tytuł drugiej płyty Steve’a Hillage’a, wypełniło sześć utworów, lecz w przeciwieństwie do debiutu nie były to li tylko autorskie kompozycje gitarzysty (i Miquette Giraudy), bowiem aż trzy zostały stworzone przez innych twórców. Ułożono je przy tym tak, że pojawiają się na początku, około środka i na końcu albumu.
Longplay zaczyna się od mocnego uderzenia w Hurdy Gurdy Man, zgrabnej piosence napisanej przez sławnego Szkota, Donovana, otwierającej jego płytę The Hurdy Gurdy Man (1968). Wykorzystawszy możliwości, jakie piosnka ta dawała, Hillage zaproponował bardzo udaną i swobodną jej przeróbkę, znacznie Lirnika (ang. hurdy gurdy – ‘lira korbowa’, ‘katarynka’) uprzestrzenniając i rozbudowując, mianowicie o krótkie intro, pojawiające się w rozwinięciu zwariowane, a po mistrzowsku obmyślone i odegrane partie improwizującej gitary i stale przyspieszające, utrzymane w szaleńczym tempie zakończenie.
Dla kontrastu, z ducha Gongowskie, wizjonerskie Hurdy Gurdy Glissando, jedno z najmagiczniejszych i najbardziej nastrojowych dzieł stworzonych przez Hillage’a, to dziewięciominutowa wariacja na temat Hurdy Gurdy Man, swego rodzaju coda, rozpoczynająca się od spokojnych uderzeń w dzwonki tybetańskie, czy może raczej – dzwonkami tybetańskimi, których brzmienie przyjemnie rozchodzi się dookoła. Później dołączają do nich dźwięki innych instrumentów, klawiszowych, gitarowych i perkusyjnych, oraz wokale, kompozycja przepięknie poczyna płynąć, przenosząc wyobraźnię i duszę słuchacza w rozmaite, inaczej niż poprzez iście kosmiczną muzykę Hillage’a trudno dostępne wymiary.
Również trzeci na L kawałek, Electrick Gypsies, zrazu niesie wyobraźnię odbiorcy w dalekowschodnie, buddyjskie rejony, by po chwili powrócić do świata Zachodu i radośnie biec pośród instrumentalnych, zwłaszcza gitarowych popisów, przez kilkadziesiąt sekund mogących kojarzyć się na przykład z Are You Experienced? i innymi dokonaniami Jimiego Hendrixa. Pomimo swojego wyrafinowania i pokomplikowania, jest Electrick Gypsies, podobnie jak Hillage’owa wersja Hurdy Gurdy Man, łatwo wpadającym w ucho numerem. Jego chwytliwy riff powstał jeszcze w okresie istnienia Khan, więc w 1971 lub 1972 roku.
Czwarta i najkrótsza na prezentowanym wydawnictwie Om Nama Shivaya (Pokłon Tobie, Śiwo) to ponoć jedna z najpopularniejszych mantr śiwaizmu. Emocjonalnie odśpiewana przez recytujących świątobliwe wersety kochanków, Hillage’a i Giraudy, okraszona jest niesamowitym brzmieniem tambury i, po prawdzie, prześliczną, pełną czaru i cudowności grą klawiszy, nade wszystko zaś - gitary.
Punktem kulminacyjnym albumu jest jednakże najdłuższa na L, pełna dramatyzmu i rozmachu, zmian temp, nieziemskich i wymyślnych melodii, złożonych i silnie zagęszczonych faktur, momentami niezwykle mroczna i niepokojąca, to znowu jaśniejąca i uspokajająca, obfitująca w ścinające krew w żyłach syntezatorowo-trąbkowo-gitarowe zaćmienia, ale i rozrzedzające krew syntezatorowo-basowo-gitarowe jutrzenki, ilustrująca bodaj każdą księżycową fazę Lunar Musick Suite. Jest to, jak wyjaśnił Hillage w trakcie pewnego koncertu, danego w Niemczech w marcu ’77, the song about the magic of the Moon, „pieśń o magii Księżyca”, niejako przeciwwaga czy kontrapunkt w stosunku do Solar Musick Suite, tej jakże pysznej uczty muzycznej, jaka pojawiła się na Fish Rising. Jest bez wątpienia Księżycowa Suita kompozycją wybitną, z tym długo improwizowanym, przy akompaniamencie pozostałych instrumentów arcyfinezyjnie wykonanym na trąbce przez Cherry’ego, przejmującym swą żarliwością solo, które wraz z wykwitającą zaraz po nim solówką gitarową Hillage’a porywa słuchacza ku the dark side of the Moon, ciemnej stronie Księżyca.
Na koniec słuchacz może rozluźnić się w trakcie It’s All Too Much, pozytywnie nastrajającej piosenki autorstwa George’a Harrisona, piosenki, która oryginalnie ukazała się na Yellow Submarine (1969) The Beatles. Interpretacja Hillage’a w zasadzie trwa tyle, co wersja pierwotna i ogólnie bliska jest oryginałowi, z tą jednak różnicą, że została zdecydowanie lepiej zagrana, no i ma znacznie lepsze brzmienie.
L ukazało się na rynku we wrześniu 1976 roku i stało się największym hitem w karierze solowej Hillage’a, trafiając na wysokie, dziesiąte miejsce brytyjskiej listy przebojów i utrzymując się na niej przez dwanaście kolejnych tygodni. Rezultat to nie tylko faktu, że artysta nagrał świetny, spójny, choć eklektyczny album, podobnie jak debiut sięgający po bogate, niejednokrotnie egzotyczne instrumentarium, longplay ze swobodą i pomysłowością mieszający przeróżne tradycje muzyczne i – w warstwie tekstowej – filozoficzne, religijne i ezoteryczne, łączący mnogość najrozmaitszych gatunków współczesnej muzyki, progresję ze space rockiem, psychodelię z jazz rockiem i tak dalej, ale również tego, że Hillage szybko skrzyknął zespół nie byle jakich muzyków(5) i natychmiast wyruszył z nim w trasę koncertową, najpierw, 18 września ’76, supportując Queen podczas londyńskiego festiwalu The Hyde Park Free Concerts. A po występach w Europie Hillage, jeden z najznakomitszych gitarzystów, jakich nosiła Matka Ziemia, ruszył w tournée po USA, gdzie zarejestrował swój trzeci album, Motivation Radio.
1) Należy odnotować, iż założycielem bandu był Daevid Allen, jednak Gilli Smyth, jego partnerka i muza, towarzyszyła mu w zasadzie od samego początku, stąd zresztą i nazwa jej późniejszej grupy, Mother Gong. Smyth odeszła z Gonga w drugiej połowie 1974 roku (jej ostatni występ z kapelą miał miejsce w niedzielę 7 lipca ’74 w londyńskiej Olympii), zamierzając podjąć próbę realizacji osobistej wizji artystycznej i podążyć ścieżką własnej kariery muzycznej, ale też chcąc poświęcić większą uwagę swoim maleńkim dzieciom. Allen odszedł w kwietniu 1975, po występie w Town Hall w mieście Cheltenham (czwartek 10 kwietnia ’75), po tym jak nie wyszedł na scenę, jakoby powstrzymywany przez jakąś niewidzialną siłę. Nazajutrz, w piątek 11 kwietnia, opuścił Gonga. Tego samego dnia swą premierę miało Fish Rising Hillage’a.
2) Tim Blake odszedł z Gonga w marcu 1975.
3) Cytaty zaczerpnięte z książeczki przydanej do wydanej w 2007 roku wersji L. Tłumaczenie własne.
4) Ostatni ówczesny występ Hillage’a i Giraudy z Gongiem odbył się w Roundhouse w Londynie 21 grudnia 1975.
5) Między innymi dołączyli doń: Clive Bunker, były perkusista Jethro Tull, oraz Colin Bass, późniejszy basista Camel.