Ćwiara minęła! Ostatnia ćwiara w tym roku. Zarazem jeden z najlepszych albumów roku 1985.
To był rok indywidualności. Waits, Kate Bush, Mark Knopfler… I Nick Cave. Do niedawna lider jednej z najbardziej niedocenionych grup lat 80. – The Birthday Party. Dzika, nieokiełznana muzyka, wściekły atak perkusji, wrzask Cave’a i rzężenie saksofonu świetnie pasowały do ponurych, mrocznych tekstów, stanowiących ponurą podróż przez mroki ludzkiej duszy. Gdy The Birthday Party się rozleciało – Nick (z jednym z dawnych kompanów – Mickiem Harveyem i z gitarzystą Einsturzende Neubauten – Blixą Bargeldem) kontynuował swoją mroczną, obłędną wiwisekcję mroków ludzkiej psyche z nowym zespołem – The Bad Seeds.
Od The Bad Seeds nie było specjalnie daleko do The Birthday Party. Może ciut więcej melodii. Ale ciągle była to muzyka bardzo odległa od tego, co w tym czasie dominowało w radiu i (wtedy jeszcze) muzycznej telewizji. Już debiut The Bad Seeds – „From Her To Eternity” – był dziełem hałaśliwym, dysonansowym, nieokiełznanym, pełnym mroku. Był płytą trudną w odbiorze, ale też płytą znakomitą. „The Firstborn Is Dead” nie ustępuje mu.
Gdzieś u podstawy muzyki The Birthday Party tkwił blues. Nie ten wyszlifowany, wygładzony: surowy, korzenny blues z zapylonych, wiejskich dróg delty Mississipi. I na tej płycie ten surowy, brudny blues słychać dość wyraźnie. Choćby w „Wanted Man” – nieco pozmienianej przez Cave’a; choćby w poświęconej jednemu z czarnych teksańskich bluesmanów „Blind Lemon Jefferson”, gdzie ledwo obecna gitara i perkusja niesamowicie podbijają chory, obsesyjny klimat. Podobnym klimatem przesycone są też „Knockin’ On Joe” – a zwłaszcza otwierająca całość, niesamowita kompozycja „Tupelo”. Opowieść o małym, zapomnianym przez świat miasteczku, gdzie w deszczową noc przychodzi na świat martwy pierworodny z tytułu całej płyty. Jeden z dwóch bliźniaków. Co zresztą jest historią jak najbardziej autentyczną. Chłopak nazywał się Jesse Garon Presley. Drugi bliźniak urodził się już żywy. Obłąkańczy huk perkusji, powtarzającej w kółko hipnotyczny rytm, wściekły śpiew/krzyk Cave’a, świdrujący uszy dźwiękowy atak całego zespołu…
Czarna płyta kończyła się na „Blind Lemon Jefferson”. Srebrny krążek zawiera dodatkowo singlową wersję „Tupelo” i kolejną porcję dźwiękowego obłędu – „The Six Strings That Drew Blood”. Szalona muzyka, bardziej wściekła, dzika i zadziorna niż sto płyt metalowych. I cholernie, niesamowicie prawdziwa. Pozbawiona jednej fałszywej nuty.