„Tender Prey” jest piątą płytą australijskiego artysty i jego zespołu. Przez wielu fanów do dnia dzisiejszego jest tą jedyną, uważaną za najlepszą. Z pewnością była swoistym punktem zwrotnym w sensie komercyjnym, bowiem stanowi transformację pomiędzy wcześniejszym okresem wyrosłym bezpośrednio na buncie Birthday Party, a powolnym przepoczwarzaniem się w krwawego balladzistę na miarę Leonarda Cohena czy Toma Waitsa. Album w momencie ukazania się odniósł spory sukces, a uwięzione demony poczęły wypełzać całą masą z jaskini na spotkanie z szerokim światem.
Biorąc pod uwagę, iż niemal każdy z muzyków był zaangażowany w różnorakie projekty, Cave zanurzony po uszy w heroinowym nałogu pracował nad swoją debiutancką powieścią, „Gdy oślica ujrzała anioła”, Thomas Wydler udzielał się w Die Haut, Blixa Bargeld powrócił do odkurzonego Einsturzende Neubauten, Mick Harvey zajęty był komponowaniem muzyki filmowej, nieomal cudem jest, iż powstała tak intrygująca i niesamowita płyta. Wspomniane uzależnienie Cave’a z pewnością w tym nie pomagało, przystępując do sesji posiadał on tylko niewielką ilość teksów.
Spora część materiału nagrana został w studiach Hansa w Berlinie (nie po raz pierwszy zresztą), który nie należał w tym czasie do najweselszych miejsc na Ziemi, co też na pewno miało wpływ na posępny i mroczny nastrój emanujący z płyty. Choć z drugiej strony coś w tym musiało być, skoro ciągnęli do Berlina wszyscy postrzeleńcy i artystyczne indywidua.
W tym czasie w zespole znalazło miejsce dwóch nowych członków, klawiszowiec Roland Wolf oraz gitarzysta Kid Kongo Powers. Gościnnie udzielił się również znany między innymi z debiutu, Hugo Race.
Wszystko zaczyna się prawdziwym trzęsieniem ziemi, „Mercy Seat” otwierające album maluje portret skazańca oczekującego na konfrontację z krzesłem elektrycznym, który porównuje instrument swej zagłady do boskiego tronu. Dla wielu miłośników twórczości Australijczyka najwybitniejszy utwór w całym jego repertuarze. Cave na maksymalnych obrotach z typowym wisielczym humorem wyśpiewuje kolejne wersy na tle gitarowo-skrzypcowego szaleństwa. Rzecz, która po pierwszym już kontakcie pozostawia człowieka sponiewieranego z wyprutymi na wierzch flakami. Raz usłyszawszy nie sposób Krzesła Miłosierdzia zapomnieć.
A dalej jest równie uroczo, śmierć i miłość tańczą ze sobą w szaleńczym uścisku podnosząc dookoła kurz spalonej ziemi podlanej potem i nasączonej wiszącym w gęstym powietrzu wyuzdaniem i morderstwem. Mam wrażenie, że Cave zawarł swego czasu pakt z diabłem i dlatego ma monopol na wyrzucanie z siebie wszystkich tych mrocznych opowieści, tak bardzo naturalistycznych, przesyconych mroczną atmosferą i niemalże starotestamentowym osądem rzeczywistości. Opowieści snutych na tle jednostajnego, hipnotycznego akompaniamentu muzyków Bad Seeds genialnie wywiązujących się ze swej roli, posiadających swój własny, łatwo rozpoznawalny i niełatwy do podrobienia styl wyrosły na bazie bluesa, rocka, nowej fali, akustycznej ballady i muzyki awangardowej, (jeśli coś pominąłem, proszę sobie dopisać…).
„Up Jumped the Devil” to diabelsko zakręcony blues z przymrużeniem oka opowiadający drogę wyrzutka społecznego począwszy od narodzin, sierocińca aż po gałąź na drzewie.
„Deanne”, singiel numer dwa, to skoczna i najżywsza kompozycja z całej kolekcji, potrafiąca rozgrzać publikę jak nic innego w trakcie występów na żywo. „Nie przyszedłem po twą kasę ani miłość, jestem tu, by odebrać ci duszę…” I ten opętany, wwiercający się pod czaszkę motyw grany na hammondach.
„Mercy” jest historią opuszczonego, poddanego próbie Jana Chrzciciela, gdzie literacka muza artysty, rozochocona pisaną powieścią, puszcza do nas oko. Utwór urzeka tajemniczym nastrojem wykreowanym za pomocą hipnotycznego akompaniamentu, na którego tle głos wokalisty brzmi niczym rozpaczliwy krzyk o wybawienie. Przez chwilę czuję się nieomal jak na karmazynowych „Wyspach” za sprawą charakterystycznego brzmienia wiolonczeli.
Następny w kolejności, „City of Refuge”, to szorstki amerykański „bluesior” inspirowany utworem Blind Willie Johnsona (*) o tym samym tytule. Powiem krótko: genialny.
Godne szczególnego polecenia są również „Sunday’s Slave” o niemalże westernowym klimacie, który można potraktować jako zapowiedź kolejnej płyty, „Good Son” oraz następny w kolejności, rozpędzony „Sugar Sugar Sugar”, historia nawiedzonego kaznodziei polującego na własną córkę, tytułową niedojrzałą ofiarę, by ubić jej kochanka: „Wyczuwszy twą niewinność, przyplątuje się niczym pies, jak psy się zachowuje i zdechnie ubity jak pies…, więc lepiej módl się kochanie, bo tatuś już zbliża się”.
„Watching Alice”, historia podglądacza z cudowną, rozedrganą gitarą Hugo Race’a i solówką na harmonijce oraz „Slowly Goes The Night” z Cave’m lamentującym nad utraconą miłością, „…ciemna jest ma noc, lecz dzień jest jeszcze ciemniejszy”, to urzekające swym pięknem oparte na pianinie ballady. Można powiedzieć, iż to wędrówka do krainy rzeczy spokojniejszych, mniej odjechanych, choć nie są to jeszcze te nieomal dewocyjne pieśni miłosne znane z późniejszych płyt. Pierwszym przystankiem owej wędrówki będzie przepiękna i liryczna płyta „Good Son”, a jej ukoronowaniem „Boatman’s Call”.
Posępny nastrój płyty zostaje rozwiany wraz z ostatnim numerem, „New Morning” będącym zwiastunem wyjścia ze spowijającej wszystko szczelnie nocy. Nicka wspomaga tu wokalnie chórek złożony z niedbale śpiewających, niczym na rauszu, muzyków Bad Seeds. Już wkrótce nastanie dzień bez smutku, bólu i wyboistych dróg… czyżby? A może pytanie powinno iść tak: jakież to koszmary przyniesie nowy poranek?
Podsumowując, powtórzę to, co już napisałem wyżej, „Tender Prey” jest dziełem absolutnie genialnym, rzeczą absolutnie obowiązkową, a w dyskografii australijskiego szaleńca należy do żelaznej ekstraklasy. Osobiście mam do niej stosunek wyjątkowy, jako że stanowiła część mojej ścieżki dźwiękowej w trakcie czytania „Oślicy”, co pozwoliło mi lepiej zrozumieć zarówno jego, artysty jak i ludzką pogmatwaną psychikę. A przynajmniej tak mi się wydawało…
(*) Blind Willie Johnson (1897-1945) był amerykańskim śpiewakiem i gitarzysta łączącym w swej twórczości blues z muzyką religijną. Uważany jest za jednego z najlepszych gitarzystów używających techniki slide i cenionym przedstawicielem gospel czasów Wielkiego Kryzysu lat 1929-1933. Ślepota muzyka była nabyta, kiedy miał 7 lat jego ojciec stłukł na kwaśne jabłko macochę po przyłapaniu jej na romansowaniu z innym gachem. Ta w akcie zemsty oblała twarz chłopca substancją żrącą. Prawda, że to historia bardzo pasująca do Cave’a?