Znany w pewnych kręgach, kanadyjski muzyk, Aidan Baker...właściwie to utalentowany i niewiarygodnie płodny muzyk, nagrał intrygującą płytę, w brzmieniowych okolicach drone pod szyldem Nadja.
I właściwie w tym długim zdaniu zawiera się wszystko.
Ale...
Słuchacz dostaje tutaj do dyspozycji cztery utwory. Dwa pierwsze oparte na powtarzającym się motywie (mocno) przesterowanej gitary, prostej perkusji i wreszcie różnych dodatków w postaci pogłosów, dzwonów czy niepokojących, nakładających się na siebie wokaliz („stay demons”). Gdzieś z tej całości, z tych wszystkich brzmień ujawnia się jeszcze nieśmiało pewne wrażenie szumu, które zakwitnie na kolejnych wydawnictwach tego zespołu i stanie się niemal znakiem firmowym Nadja.
the touch of your hand on my brow stays demons
Po powoli gasnącym drugim utworze dostajemy, moim zdaniem, (czarną) perełkę tego albumu, mianowicie nieco ponad dwunastominutowy „incubation/metamorphosis”. Jest tutaj znacznie więcej przestrzeni, perkusja wybijająca neutralny, ale też wciągający rytm, wysokie pogłosy, różne dziwne dźwięki, których pochodzenia świadomy jedynie może być niejaki Aidan B. i tak w gęstniejącej [do tej pory całość kojarząca się, o dziwo, z trip hopem, ale to raczej niewinne skojarzenie], z minuty na minutę, atmosferze wchodzi znów „nieprzyjemny” wokal.
your fingers stretch webs across
my skin entwine & enclose,
& wrap me within sticky
strands of silk -- the cocoon
of your flesh -- my incubation, metamorphosis
Gdy wszystko przycicha i wydaje się, że już nic się nie objawi, wchodzi znów (tuż przed dziesiątą minutą) rzężąca gitara i odprowadza słuchacza powoli do końca, za rączkę.
„Flowers of flesh” jest najbardziej niepokojącym, stresującym, agresywnym utworem na tym albumie. Oparty głównie na dźwiękach wydobytych z syntezatora ma w sobie coś ze ścieżki dźwiękowej do apokalipsy, a właściwie małej apokalipsy, pozbawionej patosu, wielkich gestów, lecz raczej irytującej, denerwującej, męczącej.
the scent of your skin like the taste
of orchids in the back of my
throat -- flowers of flesh
Debiut Nadja wydaje się po czasie płytą „tanią”, niepewną, niepokojącą, mroczną, trochę nawet garażową, dość prostą, ale ukrywającą w sobie jakieś piękno. Te utwory się bronią, przyjemnie się do nich wraca, a ich urok docenić może wyłącznie wąskie grono odbiorców. Niestety.