Utracony Mistrzu !
Stojąc nad Twym grobem wsłuchuję się w ciszę, która zapadła po Twoim odejściu. To przeogromna Cisza Dźwięku - tego, który poruszał tak wielu z nas nie pozwalając odejść od odbiornika radiowego, od Twojego delikatnego, ciepłego a tak uzależniającego głosu. Cisza Dźwięku? A może Dźwięk Ciszy? Nie należę do pokolenia lat 60-tych, pokolenia Hymnu, ba nie jestem nawet z pokolenia lat 70-tych. Gówniarz ze mnie. Zacząłem od połowy lat 80 - tych, a jednak bardzo to sobie chwalę. Pewnie dlatego, że miałem to szczęście trafić na Ciebie, na Twój głos. Bez dobrego Przewodnika człowiek rychło zbłądzi na manowce. Ale z dobrym Przewodnikiem... ileż może zyskać...
Miałeś obiekcje co do tego albumu. Że niby ideał Fugazi został zdradzony, drugie miejsce singlowej Kayleigh na TOP 10 (i tylko dlatego, że zdeptał ją Tłum), ogólnoświatowy sukces komercyjny... Ta muzyka dobrze się sprzedawała, czy dlatego, że była chwytliwa czy dlatego, że była po prostu Wielka ? Teraz i tak nie ma to już znaczenia, choć dawne emocje rozpalały serca do żywego ognia. Doskonale wiem, że płonące serce - atrybut okładek Teatru Marzeń - zaczęło się dla mnie właśnie od Marillion - kiedy 24 sierpnia 1985 roku na tzw. (bardzo oryginalnie) Mojej Liście Przebojów na pozycji 19 zadebiutowało urocze wyznanie Fisha do pewnej dziewczyny. Niedługo przekroczyć miałem progi liceum i usłyszeć słowa mojego przyjaciela: "Słuchasz składanek ?! Daj spokój, nagrywaj całe płyty - polecam Ultravox, a zwłaszcza Marillion". Marillion? Czemu nie? Kayleigh to taki fajny przebój... Od przeboju do podboju - poległem na tym polu z kretesem zasłuchany w radiowe audycje, w Twój głos, w owo rodzące ciarki na grzbiecie ciepłe stwierdzenie: Słuchajmy...
No to posłuchałem...
Była nas czwórka. Była drewniana chatka w Brennej Bukowej - ta położona najbliżej
szczytu. Były hektolitry wina i piwa, chwile o których lepiej zapomnieć, ale
i chwile, które nas muzycznie ukształtowały na zawsze. Nas...
Z czym Wam się kojarzy nazwa Marillion? Kiedy wypowiadam te magiczne słowo to wszystko się zmienia: przed oczyma stają ostatnie lata PRL-u, trójkowe audycje, gdzie odgrywało się płytki na szpulaka lub na kasetowego Grundiga, wbijane na pamięć texty wydrukowane na kserownaym setki razy wyblakłym papierze ze słabnąca pieczątką Rock-Serwisu, Twój głos Mistrzu, śpiewane jednym tchem Misplaced Childhood kiedy trzeba było zagospodarować sobie 40 min w oczekiwaniu na Kayleigh, która spóźnia się na randkę, zaś trzymane w ręku kwiaty więdną w oczach, wspólne zachwyty nad teledyskami odtwarzanymi ze sfatygowanej taśmy przez jedynego kumpla w okolicy, który miał video, niezapomniane chwile samotnego cierpienia z powodu ze she's chameleon i ze oto I am once more in the playground of the broken hearts, zaś nie ma nikogo kto mógłby uleczyć my first broken heart poprzez warm, wet circle.
Tak to wtedy było, a przecież jeszcze nie dotarłem do najważniejszego - zatem:
"Skulony w bezpiecznym okryciu kimona ze sztucznego jedwabiu
Przyozdobiony bransoletkami dymu i powalony nikotyną
Nic nie rozumiem"
Nikt z nas nie rozumiał. Działo się z nami coś niepojętego, coś zupełnie magicznego.
Muzyka uderza do uszu, przewierca mózg, odciska pieczęć ważną na całe życie.
Starsi nazywają to art - rockiem - ba, niektórzy wtórnymi popłuczynami po
art-rocku bo jego wielkie czasy podobno już minęły. Podobno zachwycamy się
nieudolnym wtórniactwem bo był już zespól X, Y i Z. No i dobrze - macie swoją trójwymiarową
skalę - my jednak odkryliśmy czwarty wymiar, określmy go jako M. I na taki argument
nie mają już kontrargumentu poza pogardliwym wzruszeniem ramionami: Co Wy tam młodziaki
wiecie... Pewnie, że niewiele. Niemniej to nam, na razie, wystarcza. Już niedługo
zaczniemy się wspinać po długaśnej drabinie zbudowanej przez Wielkich Dawnych bo
i Fish i Rothery przyznają się do swoich fascynacji, bo mają swoje kompleksy.
I to też jest zasługą Marillion - że pchnął nas w Wielką, Dawną Otchłań, że obudził
pewien nigdy nie ugaszony zew... Niemniej to dopiero przyjdzie. Póki co pośpiewajmy
sobie i poskaczmy przy Kayleigh i Lavender.
"Czy pamiętasz jak boso biegaliśmy po trawniku, gdy spadały gwiazdy?
Czy pamiętasz jak kochaliśmy się na podłodze w Belsize Park?
Czy pamiętasz jak tańczyliśmy w baletkach na śniegu?
Czy pamiętasz jak nigdy nie zrozumiałaś że ja muszę odejść?"
Któż z nas przy tym nie płakał odnajdując własne ciernie, niby zapomniane, a tak
wciąż uwierające?
"Grosik za twe myśli, miła
Dukat za twą miłość"
Czasami można znaleźć dukata w rynsztoku, a czasami nie znajduje się go nigdy,
bo niektórzy urodzili się już z taki przyzwyczajeniem, że zawsze wystawiają kciuk
na wiatr i nigdy nie będzie im dane odnaleźć w biblijnych ciemnościach Lyonu
Błękitnego Anioła. Och, skąd my to znamy - ja mam 17 lat, Ty masz 17 lat, a wokół
nas ten okrutny świat - bywało, bywało i nawet butelka wina nie pomogła. Weekendowa,
karierowa dziewczyna nigdy nie wsiadła do mego czerwonego samolotu na włoskiej licencji.
Miłość ? Nieprawda, nieprawda... I tylko ten deszcz na peryferiach, który zmyje
Twoje łzy mój Mistrzu... Ale to wciąż tyle jeszcze czasu - póki co prowadź nas.
Czasami mieliśmy swe wielkie złudzenia. Ktoś wybulił się za wszystkie czasy
płacąc z kieszonkowego za taksówkę - żeby zyskać szacunek, żeby dumnie obnosić
miłosne ukąszenia, ale nawet pogrzeb dziewictwa brzmi fałszywie, jeżeli ona li tylko
wierzy, że znalazła prawdziwą miłość, a Ty czujesz się tak okropnie głupio i żałośnie
- bywało, bywało boć przecie:
"Pieśń miłosna bez żadnej wartości udaje, że nigdy dla mnie nie znaczyłaś."
A chciałem abyś była moją pierwszą - ja zawsze tylko chcę pozostawiając po sobie
popioły i spalone mosty, to moja specjalność - wyrzucam ofiary na Ślepym zakręcie
naiwnie wierząc, że mi się to nigdy nie przydarzy. A jeśli już to staram się
ratować tylko siebie śpiewając na koncertach, że robię to dla Ciebie, uwierzysz?
Ale przecież wciąż jeszcze nie jestem potworem, mam swoją wrażliwość, potrafię
zapłakać i to nie tylko nad sobą samym.
"Widzę dzieci żebrzące z wyciągniętą dłonią
Zanurzone w napalmie, a to nie jest Wietnam.
Uważaliśmy się za twardzieli, prawda? Wszystko zniesiemy - cala te przemoc kinowo
-telewizyjno-książkową. Gówno przeżyliśmy, ale dziewczynę zawsze można przytulić
pokazując jacy to nie jesteśmy. Niemniej czasami wystarczy trochę muzyki i śpiewu by
rozsypać w proch i pył tę żałosną maskę. Na więcej nas nie stać - jesteśmy wszak
ucywilizowani i usprawiedliwieni - bywało, bywało....
"Był ranek,
A ja zacząłem żałować
Dzieciństwa które, jak sądziłem, zniknęło
Wyjrzałem przez okno
Zobaczyłem srokę w tęczy, deszcz już przeszedł."
Deszcz przeszedł, ale zdążył zmyć to czego nie powinien. Moje łzy niby też
obeschły, tylko czasami... pamięć o wieczorze, kiedy w drugi dzień Świąt Bożego
Narodzenia 1999 r. odebrałem wiadomości z pl.rec.muzyka.rock, a potem długo
w głuchej nocy pytałem się sam siebie: dlaczego? i czy to prawda? - ta pamięć
trwa i burzy radość, bo niby:
"Wciąż jestem dzieckiem(...)
Dzieciństwo nie ma końca"
Ale nie mogę już napisać:
"Mój przyjacielu z dzieciństwa, prowadź mnie."
Wyszedłem na ulicę w roku 2002 i nikogo ani niczego nie odnalazłem. Trudno znajdować, jeśli nie chce i nie potrafi się szukać.
"Na peryferiach miejsca, którego nie ma
Na krętej drodze prowadzącej do nikąd
Na skraju niezdecydowania
Zawsze wybiorę okrężną drogę, zaczęło padać..."
Wybaczcie, że tak mało o muzyce, a tak wiele o uczuciach, niemniej płyty
z Kanonu są pewnie doskonale muzycznie znane. Zatem otwieram następną puszkę piwa
aby zmyć wspomnienia.
"Czekam na deszczu
Ponieważ urodziłem się już z takim przyzwyczajeniem
Że zawsze wystawiam kciuk na wiatr
Zaczęło padać"
Zaczęło padać...
Pamięci Tomasza Beksińskiego, którego tłumaczenia odnalezione w jakimś zapomnianym, licealnym zeszycie z pamiątkami po Marillion z pewnością ozdobiły tę nieudolną, ekshibicjonistyczną katharsis duszy.
Chciałbym też podziękować przyjaciołom - "starzykom z liceum", którzy wraz ze mną przechodzili tę drogę - Bartkowi, Jarkowi i Tomkowi.