Oj szalone było te ostatnie pół dekady, szalone. Świat rocka progresywnego wywrócił się do góry nogami. Gdy w końcu się wydawało, że niespodzianek już aż nadto nam zafundowano, no stąd ni z owąd, Marillion bez zbędnego rozgłosu i kampanii reklamowej wypuszcza mini-album „Don’t Try This At Home”
Yes nadal zmienia wokalistów z uporem lepszej sprawy. Byli Benoit David, Jon Davison, Kamil Bednarek i Bruno Mars (wieść niesie, iż w tzw. międzyczasie zespołowi odmówili m.in. Justin Bieber i Gienek Loska). Obecnie po sukcesie imprezy „Cruise To The Edge” ekipa Squire’a - z towarzyszeniem Bartłomieja Żaka za mikrofonem - odbywa trasę po amerykańskich klubach golfowych. Steven Wilson złamał serca fanów Porcupine Tree ogłaszając wszem i wobec koniec zespołu. Jakby nie patrzeć, czemu się tutaj się dziwić. Gitarzysta znakomicie odnalazł się w świecie twórców muzyki filmowej i po sukcesie soundtracków jego autorstwa do siódmej i ósmej części „Szklanej Pułapki” (odpowiednio „Live And Let Die Hard” oraz „To Die Hard Or Not To Die Hard”) - uwieńczonych zresztą nagrodą Amerykańskiej Akademii Filmowej za pierwszy z nich – postanowił kontynuować swoją muzyczną karierę w Hollywood. Mike Oldfield niestrudzenie „odkurza” swoje „Tubular Bells”. Obok wydanych w kilku poprzednich latach wersjach flamenco, bossa nova oraz italo disco muzyk planuje wystawić płytę jako musical na Broadway’u. A gdzie w tym wszystkim Marillion? Również ich rewolucje nie ominęły...
Komercyjny sukces kontynuacji solowej płyty płyty Hogartha „Ice Cream Genius” zatytułowany „Ice Cream Genius 2: Pepsi-Cola Expert” dał wokaliście do myślenia. Wydawnictwo do dnia dzisiejszego rozeszło sie w blisko 10 milionach egzemplarzy i osiągnęło szczyty notowań sprzedaży w sumie 20 krajach po obu stronach Atlantyku. Tak więc gdy Jennifer Lopez zapropnowała wspólną światową trasę po europejskich stadionach, a koledzy z Marillion zabierali się do nagrywania nowej płyty, Hogarth przystał na bardziej intratną propozycję tej pochodzącej z Portoryko piosenkarki.
Na szczęście pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony. Chęć ponownej współpracy wyraził pierwszy wokalista zespołu – Fish. Po długich negocajacjach muzycy doszli do porozumienia i wielka impreza w okazji reaktywacji zespołu ze składu, który ostatni raz zagrał razem 33 lata temu na „Clutching At Straws” mogła dojść do skutku. Europejska trasa „Return Of The Giant Jester Tour” objęła również Środkową Europę. Katowicki koncert grupy ze względu na ogromne zainteresowanie biletami został przeniesiony z Teatru Śląskiego (który stał się nadwyraz modny jeśli chodzi o rejestrację płyt koncertowych; po Pendragon, czy Love De Vice swoje albumy live nagrywali tam m.in. Steve Hackett, Lionel Ritchie, Gloria Estefan oraz New Kids On The Block) do Spodka. Nad wydarzeniem zresztą patronat objęła Prezydenci: RP – Anna Grodzka oraz Śląska - Kazmierz Kutz
Przyszedł w końcu czas za zabranie się za nową płytę studyjną...
Muzycy obrali sobie zgodnie za cel nagranie kontyunuacji legendarnej „Misplaced Childhood” z 1985 roku. Jednak prace nad „Recovered Maturity” szły strasznie mozolnie i materiał - póki co - trafił do szuflady. Zamiast tego otrzymaliśmy płytę z coverami zatytułowaną „Don’t Try This At Home”, mająca fanom osłodzić czas wyczekiwania na premierowy materiał.
Geneza płyty sięga roku 1988. Wówczas to, gdy panowie zebrali się, aby przedyskutować koncept następcy „Clutching At Straws” doszło do poważnych tąpnięć między muzykami. Fish miał ambicję stworzyć płytę, której motywem przewodnim były „rozmyślania faceta jadącego samochodem i słuchającego naszych nagrań w radiu”. Rzecz w tym, iż obok autorskich kompozycji zespołu, wokalista chciał też umieścić na nowym krążku szereg nagrań innych wykonawców odegranych przez Marillion. Pomysł ten nie spodobał się ani Steve’owi Rothery’emu, ani Markowi Kelly’emu, którzy skutecznie storpedowali pomysł Fisha, za co ten nie pozostawał dłużny i otwarcie krytykował nowe kompozycje zespołu. Rozłam był wówczas nieunikniony. Jednak po latach panowie postawnowili wrócić tamtego pomysłu. Jednak zamiast premierowych utworów postanowiono postawić wyłącznie na tzw. covery.
Zaczyna się ciekawie. „Di-Gue-Ding-Ding” Michela Legranda miało zapewno pełnić tę samą rolę co „Sroka-Złodziejka” Rossiniego podczas trasy koncertowej z lat 1987/88. Przyjemna uwertura wprowadzająca słuchacza we właściwy nastrój.
W „Get Down Tonight” wprowadza nas radosna partia klawiszy połączona z fajnym gitarowym „rozmiękczonym” plumkaniem. Kombinacja głosów Fisha i, znanej z Girls Aloud, Cheryl Cole brzmi niezwykle ciekawie. Mocna, chropowata maniera wokalna Szkota zdaje się wcale nie kontrastować tak bardzo z nieco bezpłciową wokalizą gwiazdy jury brytyjskiej edycji „X Factora” i reklam „L’Oreala”, a obecnie będącej twarzą kampanii „WC Pickera”.
Fish nie skrywał swojego zamiłowania do „Five Years” Davida Bowie’go. Chciał ten kawałek umieścić na następcy „Clutching At Straws”, a gdy się nie udało, bardzo chętnie wykonywał ten utwór na solowych koncertach. Na „Don’t Try This At Home” również planował umieścić rzeczoną kompozycję, jednak pozostali muzycy powiedzieli veto. Jednak wyromuzmiałość i umiejętność osiągnięcia kompromisu przyszła z wiekiem; panowie powiedzieli nie „Five Years”, ale powiedzieli tak Davidowi Bowie’mu. Tym oto sposobem mamy na płycie „Heroes”. Ponadto muzycy Marillion zauroczeni śpiewem jakim grupa Jarzębina (ta od „Koko Euro Spoko”) okrasiła „White Feather” podczas katowckiego koncertu postawnowili zaprosić panie do udzielenia się w tym klasyku Bowie’go. Wolnie rozpędzający się temat, podniosły nastrój i piękne śpiewy naszych krajanek (które ostatnio zasłynęły napisaniem hymnu dla Śląska, gdy ten odłączył się od Polski i ogłosił niepodległość).
Zaproszony został również Nergal, którego legendarny gdyński recital spodobał się Fishowi na tyle, że ten ostatni przeforsował pomysł duetu w „Hallowed Be Thy Name”. Mocny i rozpędzony utwór udało się o dziwo idealnie dopasować do stylu Marillion. Nieco zmieniona aranżacja partii gitarowych, dodanie klawiszy i demoniczne połączenie śpiewów Fisha i Nergala dało niesamowity i wręcz piorunujący efekt.
O dziwo najmniej ciekawie w całym zestawie wypada utwór, zdający się być najbliżej progresywnej naturze grupy. Mowa oczywiście o „Wish You Were Here”. Całość prowadzona jest troszkę bez wyrazu, jakby panowie bali się zaproponować nieco bardziej autorską interpretację utworu. Co zaskakujące najbardziej, wyróżnia się jedynie solówka skrzypcowa Johnny’ego Rottena, który ostatnimi latami szkował jak za złotych czasów Sex Pistols. Konferencje prasowe na których ogłaszał swoje kontakty z kosmitami, zamiłowanie do filozofii zen i muzyki Mozarta. Inny kierunek, ale ten sam kaliber. Jasio, który zasłynął swoim „nie, nie umiem grać, ale potrafię za to fałszować na skrzypcach” rzeczywiście sięgnął za ten instrument i może nie stał się wirtuozem pokroju Paganiniego, ale jego solowe albumy „Rotten Plays Nigel Kennedy” i „Violinology” oraz słynny all-star band z Darrylem Way’em i Jerżanem Kułybajewem (przypominający swoją formułą trio McLaughlin/de Lucia/di Meola) przyniosły mu kilka statuetek Grammy. W „Wish You Were Here” popisuje się piękną, subtelną i przejmującą solówką, zdecydowanie podnoszącą wartość wydawnictwa.
Pamiętacie rozpędzone niczym ważaca 120 ton lokomotywa ET-22 „Margaret” z „B’Sides Themselves”? No to ucieszycie się zapewne na finał „Don’t Try This At Home”. Tradycyjny „Irish Rover” zarejestrowany podczas zeszłorocznego koncertu grupy w Royal Albert Hall roziągnięty został do niemal dziesięciu minut. Zespół umiejętnie przechodzi od głównego motywu utworu do wciśniętych gdzieś pomiędzy tematów z „Willhelma Tella”, „Mission Impossible” i „Pana Tik-Taka”. Fajna jazda pełna niespodzianek prezentująca zespół w świetnej formie, który oprócz stworzenia ciekawego klimatu potrafi również postawić na motoryczność.
Czy należy traktować ten album na poważnie? Rzecz gustu. Nie jest to danie główne, lecz bardziej przystawka. Należy jedynie uzbroić się w cierpliwość. Długo wyczekiwane „Recovered Maturity” ucieszy zapewne niejednego fana zespołu.