Cóż to się dzieje z tą progresssive music? Ostatnio kiedy natrafiam na zespoły, które jak dla mnie wciąż prezentują progresywne podejście w rozumieniu materialnym to natrafiam na określenia typu indie-rock, post-rock, math-rock czy też noise-rock. To chyba taki znak naszych czasów - styl progressive ostatecznie już wykrystalizował się jako muzyka formalnie zdefiniowana i schowana w zamkniętej skrzynce, na dodatek opatrzonej solidną kłódką. Muzyka mająca swoje uświęcone, nieprzekraczalne ramy - nieważne czy będzie to progrock czy progmetal. Zbudowano imponującą fortecę Barad-dur, której wielkie Oko nie pozwala na rebelię świeżości bo ta zaraz jest dławiona i wyrzucana poza nawias kanonu. A kanon rdzewieje od środka aż miło. Oczywiście to tylko moje spojrzenie bo skoro wciąż mnóstwo osób zachwyca się takim, mało odkrywczym (dla mnie), sprawdzonym już graniem to znaczy, iż kanon wciąż potrafi porywać i dobrze! Nie zamierzam nikogo potępiać za swe gusta ani nikogo nawracać, zamierzam jedynie z oślą upartością podrzucać kolejne propozycje przeciwstawiające się zbudowanemu Imperium. Kiedyś, gdy ostro potraktowałem ostatnią propozycję Pendragonu ktoś trafnie o mnie napisał: "ten biedny człowiek miota się w poszukiwaniu nowych zespołów bo stare go nudzą - są wtórne, a nie widzi, że problem nie tkwi we wtórności muzyki, a w stępieniu jego możliwości odbiorczych, wydaje mu się, że ma wyrafinowany gust bo słucha nie wiadomo czego" :-) To jest, powtarzam, trafne określenie z małą poprawką: biedny nie jestem bo wciąż potrafię znaleźć coś co mnie zachwyca a i specjalnie wyrafinowanego gustu też nie posiadam gdyż znam godniejszych na tym polu ode mnie, których gustów ja z kolei nie potrafię zrozumieć - głównie chodzi mi o dokonania z tzw. awangardy rockowej czy jazzowej. Ale już zostawmy tę kwestię na boku boć przecie nie tyle o mnie chodzi co o zespół jaki chciałbym w tym tekście Wam zarekomendować - ten wstęp potrzebny jest tylko o tyle, by uzmysłowić ewentualnemu czytelnikowi moje własne preferencje - wtedy czytanie recenzji ma większe wartości poznawcze jak mniemam.
Dobra - po tym przydługim, ekshibicjonistycznym intro - czas na naszych bohaterów, formację Hella. To ledwie dwójka panów pochodzących z amerykańskiego Sacramento. Już ich wczesne nagrania tudzież demo pozytywnie mnie frapowały niemniej dopiero debiut Hold Your Horse Is ukazał prawdziwy potencjał twórczej erupcji. W netowych recenzjach aż huczy od podstawowego pytania - jak raptem dwóch kolesi potrafi stworzyć takie brzmienie?! Nie odpowiem, nie mam bladego pojęcia jak oni to zrobili. Genialny gitarzysta i chyba lepszy jeszcze perkusista postarali się o coś wyjątkowo nietuzinkowego. Technika Zacha Hilla kojarzy mi się z wirtuozerią Branna Dailora z Mastodonu, jakkolwiek styl Hella jest mocno odmienny od wybitnej prog-metalowej "rzeźni" serwowanej przez przywołane skojarzenie. Po pierwszych odsłuchach miałem odczucie obcowania z trochę cięższym Mahavishnu Orchestra czyli heavy jazz rock fusion. Ten pierwiastek jazzujący wciąż wychwytuję, niemniej Hella podąża w innym jeszcze kierunku - owej indie/math music. Można się spierać czy brzmienie jest bardziej metalowe czy bardziej rockowe (ja obstaję przy tym drugim).
Płyta rozpoczyna się jajcarsko - 8-bitowe intro wygenerowane niczym przez jakąś wczesną wersję konsolki Nitendo. Ale to tylko 43 sekundy - później wchodzi instrumentalne szaleństwo trwające do samego końca krążka. Momentami przypominać może kakofonio -kanonadę punktowych elektronicznych uderzeń pełną sprzężeń zwrotnych charakterystyczną dla niektórych dokonań Aphex Twina (np. tych z Druqks) oddaną gitarą i perkusją - zupełny obłęd! Czasami jest odrobinę spokojniej i prym wiedzie wielce przesterowana gitara z wciąż niesamowitymi bębnami - umiejętności Zacha najlepiej wychodzą moim zdaniem na kompozycji najdłuższej - City Folk Sitting, Sitting, ale i w całokształcie dokonania jego gra lśni niczym najprawdziwszy brylant! Co ciekawe - owa fantazja wcale nie przekreśla świetnych melodii, które wychwycić można w każdym kawałku. Niby to chaos niemniej mający swoją wyrafinowaną, bo wyrafinowaną, acz poukładaną świetnie strukturę. Inne skojarzenia? Może bardziej lub lepiej mówiąc extra motoryczny (choć uboższy brzmieniowo) Fracture z Czarnej Biblii Komitetu Centralnego, może coś z maniery dynamicznego Present, zaprawdę muzyka gęsta, duszna, niepokojąca, pozorna kakofonia, z której wyłania się uroczy koncept. Muzyka melodyjna inaczej :-) Ta cała maniera Helli trąci mi z lekka awangardą, choć to pewnie zbyt mocne słowo, które zresztą niezbyt lubię.
Więcej pisać nie zamierzam celowo pomijając analizę poszczególnych fragmentów bo ta na wiele się nie zda - trzeba posłuchać całości - jak to zwykle bywa w przypadku albumów wyłącznie instrumentalnych. Hella w tym dokonaniu nie jest do końca pretensjonalnie poważna - słychać przecie i bardziej radosne, delikatnie nawet bluesujące wstawki. Kolejny, doskonały przykład eklektyzmu. Gorąco, gorąco polecam.
Ej, Chudy, masz u mnie kilka dużych piw :-)