01. A Legacy [06:18] 02. Deserve [04:23] 03. Go! [06:13] 04. Rich [05:43] 05. Enlightened [05:01] 06. Built-in Bastard Radar [04:54] 07. Tumble Down the Years [04:32] 08. Interior Lulu [15:16] 09. House [10:15]
Całkowity czas: 62:25
skład:
H - voc;/Steve Rothery - guitar/ Pete Trewavas - bass/ Mark Kelly - keyboards/ Ian Mosley - drums
oraz gościnnie: Neil Yates - trumpet/ Ben Castle - saxophone
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
12.01.2006
(Recenzent)
Marillion — marillion.com
W październiku 1999 roku ukazał się kolejny studyjny album formacji Marillion. Tym razem zatytułowany marillon.com, co było znamienne dla przyszłości oficjalnej strony internetowej zespołu. Tytuł płyty można odczytać jako kolejny krok zmierzający do uwolnienia się od „dawnego Marillion” i powolutku zespołowi się to udaje.
Płytę rozpoczyna A Legacy. Jest spokojnie, tylko wokal i klawisze, ale już za chwilkę wszystko się zmienia i robi się naprawdę głośno. Mr. H. nie udziela się w nim zbyt mocno, choć śpiewa dość dużo tekstu. Tak naprawdę potęgą są tu jego koledzy, którzy swoją grą wgniatają nas w fotel. I dobrze, bo dalej też będzie ciekawie, a najlepszym miejscem do odsłuchu jest dla mnie właśnie fotel. Utwór kończy liryczna strofa:
So never let me leave you
Never let me leave you
Cold
Następny utwór to niezwykle dynamiczny i ciekawy Deserve. Tutaj najbardziej zwracają uwagę zmiany tonacji i przepiękny saksofon. Ten instrument najbardziej mnie przekonał podczas pierwszego przesłuchania. Mocne, zdecydowane, szybkie rytmy. Kolejny utwór Go! przynosi prawdziwe uspokojenie. Spokojniutki pulsujący rytm, lekki śpiew Steve’a, od czasu do czasu jakieś drobne wstawki, a do tego stonowana perkusja Iana i śliczne pasaże Rothery’ego. Mocniejsze granie pojawia się dopiero na półtorej minuty przed końcem utworu; tak, to kulminacja. Rich przypomina nam, że mamy do czynienia z wygłodniałym zespołem, który ma w sobie mnóstwo energii, pomysłów i planów. Pojawia się więc „brzęczący” i „klaszczący” początek. A także mocno, dynamicznie (zwłaszcza w refrenach) śpiewający Steve. Enlightened, w podtytule Viva Brasil, Viva Vida, to jedna z bardziej romantycznych piosenek napisanych przez Hogartha. Napisana została w kawiarni „Viva Vida” w Sao Paulo. Warto się wsłuchać w ducha gitary Rothery’ego i jej przepiękne dźwięki. Built-in Bastard Radarto dość dziwny utwór. Moim zdaniem nie do końca pasuje do reszty i w zasadzie nie wnosi wiele ciekawego do całej płyty. Tak samo jak kolejny Tumble Down The Years Oba to bardzo popowe piosenki.
Ale proszę państwa, przed nami dwa najlepsze fragmenty tej płyty. Interior Lulu to ponad piętnastominutowa minisuita, zagrana i zaśpiewana w zupełnie innym stylu niż reszta płyty. Przepiękne „pukanie” Iana, dzwoneczki, klawisze jakby z Keitha Emersona, gdzieś w tle pobrzmiewająca gitara i cichutki, prawie szeptem śpiewany tekst. Jest tu też wzmianka o autorze jednej z moich ulubionych książek C.S.Lewisie (mowa tu o autorze siedmioksięgu „Opowieści z Narnii”)ale wcale nie od dobrej strony. W czwartej minucie ściana dźwięku powala nas na ziemię. Potężne klawisze i perkusja niczym ciężarówka – wgniatanie trwa czterdzieści sekund, a potem, gdy nie jesteśmy w stanie się ruszyć na scenę wkracza Steve Rothery i daje nam popis swych umiejętności. Z opresji ratuje nas Hogarth, śpiewając nieco łagodniej, lecz do czasu: Use the anger, paint a picture of it throw the colours. Use the pain! use the pain!. Klawisze troszkę przypominają mi niektóre fragmenty ścieżek filmowych, ale w połowie ósmej minuty gitara rozwiewa moje wątpliwości. Tak to dobrze znany Marillion. I w dziewiątej minucie normalnie wszystko by się zakończyło. Mamy jednak do czynienia z rockiem progresywnym. W tej minucie, w tym utworze, wszystko się dopiero zaczyna. Steve śpiewa w wysokich rejestrach, a instrumenty powolutku budują nastrój, by po frazie:
In our racing stripes
We rejoice at being "connected"
Without touching
Thank god for the internet
We stare at our screens
All our lives
What a waste of eyes
'Till the electrical storm blows our fuses
And we gaze, dumbfounded, at the rain
zabrać nas w zupełnie inny świat. Świat pełen rozpaczy, tęsknoty, samotności, bólu. House to prześliczny, nostalgiczny, mocno jazzowy (może nawet chilloutowy) utwór. Spokojny, idealny do zadumania się przed kominkiem. Idealny do zapatrzenia się w płatki śniegu za oknem. Idealny do kochania. Przejmujący, piękny muzycznie, instrumentalnie, wokalnie i kompozycyjnie. I ten saksofon
Built this house on solid ground
But now it's crumbling tumbling down
Will nobody here even cry out for help?
As it slowly collapses into itself
Looking at it, not seeing it
Looking at it, not seeing it
Hanging on to this pain
It's no good
It's no good
But we try again
We try again
***
Płyta została wydana w dwóch wersjach: w standardowym pudełku i w tekturce (ale nie jest to digipack). Ja, nabywając tą drugą wersję znalazłem w środku kupon na niespodziankę – do oderwania z książeczki. Po zaadresowaniu i wysłaniu do Racket Records, po kilku tygodniach dostałem płytkę marillion.co.uk. Ale o niej innym razem.
Dobry zasługujący na uwagę album - przede wszystkim to zasługa dwóch ostatnich kompozycji.