Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
18.03.2005
(Recenzent)
Paatos — Kallocain
Dla osoby postronnej Kallocain może być odkryciem, może być wielką niespodzianką. Może być zaspokojeniem niedosytu, jaki pozostawiają po sobie nagrania z udziałem takich postaci jak Anja Garbarek, Kateřina Winterová (czeskie The Ecstasy of Saint Theresa) czy Beth Gibbons, z Portishead i samodzielnie. Tym cenniejsze, że rzadkie. To zresztą, przyznaję, mój ulubiony rodzaj żeńskiego głosu - określić go można chyba tylko mianem aksamitnego. Jak ja, przy okazji Timeloss, uradowałem się z pojawienia się na scenie muzycznej kolejnej wokalistki, Petronelli Nettermalm, nie tylko posiadającej ów jedwabisty tembr, ale również wspaniale go wykorzystującej - tak i wielu, analogicznie, mogło ucieszyć odkrycie Kallocain. I zupełnie zasłużenie krążek ten był przez nich chwalony. Bardzo dobre brzmienie, zajmujące melodie, ciepły, kojący wokal, no i ten niesamowity, jesienny nastrój. Radujmy się, pogrążając w świecie wspomnień.
Spory kłopot za to mają czciciele Timeloss, wyznawcy skażeni na dobre debiutem zespołu. Płytą zjawiskową, krańcowo piękną, wciągającą, która do tego jest absolutnie niepowtarzalna, odkrywcza i tak bardzo świeża. Krótko mówiąc, pochłania zarówno serce, jak i umysł.
Dla tych osób, dla nas, Kallocain najzwyczajniej musiał być rozczarowaniem. Bo Paatos zrezygnował tu ze swoich największych zalet, swych wyróżników, które wynosiły ich wysoko ponad poziom morza - czy to w naszym prywatnym, intymnym odbiorze, czy w relacji do reszty świata. Kallocain to już nie jest mieszanka żywiołów, to już nie jest balansowanie na subtelnej granicy między poszukiwaniami i prostym pięknem. To "tylko" zbiór ładnych, przeważnie spokojnych piosenek. A najbardziej zaskakującym i frapującym fragmentem jest sam początek płyty, czyli krótki, pobrzmiewający słowiańszczyzną temat skrzypiec.
Jasne, są tu emocje, są tu też piękne melodie. Ale gdy kontekst się diametralnie zmienił, tak bardzo ujednolicił, nieomal cała magia tych wyciszonych fragmentów uleciała. No i Paatos na Kallocain to już nie odkrywcy, którzy przecierali szlaki, za którymi by, prędzej czy później, podążyły tłumy naśladowców. Muzyka, którą proponują, to nic innego jak zebranie i streszczenie tego, co słyszeliśmy już u innych - przyznajmy doskonałych - artystów, o niektórych z nich wspomniałem na początku. I to raczej dzięki klasie owych wzorców, a nie dzięki inwencji samego zespołu, Kallocain jest tak ładną, w gruncie rzeczy, płytą. Mimo to Paatosowi należy się reprymenda, bo swym debiutem nie pozostawili wątpliwości, że stworzeni są do czegoś większego niż tylko umiejętne parafrazowanie. A jeśli muszą to robić, to już lepiej samych siebie - z debiutu.