No dobrze, czas posłuchać Sensors. Na początek – wyjątkowo poprawny, ze wskazaniem na „niezły” Happiness. Zaczyna się loopami Huxfluxa Nettermalma, a potem już muzyka zaczyna przypominać wersję znaną z płyty Kallocain. I choć momentami słychać, że to nagranie live, to trzeba przyznać, że zespołowi udało się wyczarować ten klimat, który pamiętamy z wspomnianego przed momentem albumu. Szukający różnic słuchacz zwróci uwagę w szczególności na brudne - przez co wyraźniej ostrzejsze niż w oryginale - solo Petera Nylandera. Następny na płycie – Your Misery, to jedyne w tym zestawie nagranie z Silence Of Another Kind, póki co ostatniej płyty studyjnej Skandynawów. Brzmi piękniej niż oryginał. Być może dlatego, że nie zostało wygłaskane do bólu, a raczej przeciwnie – pozostawiono w nim swego rodzaju surowość i krystaliczne piękno. Więc niby piosenka, niby coś w rodzaju melodyjnego pitu-pitu, ale w ostatecznym rachunku Your Misery musi się podobać. Klimatem, nastrojem, niezłymi partiami wokalnymi i popisami instrumentalistów.
Niestety nie zawsze jest tak „różowo” (choć określenie to w odniesieniu do muzyki Paatos brzmi cokolwiek dziwnie). Nie siląc się na specjalne subtelności powiem wprost: Gasoline to nudna, rzężąca masakra. Taka rąbanka bez celu i pomysłu. Nie ratują jej ani partie klawiszy, ani zmiany tempa, ani już tym bardziej Petronella, balansująca na granicy liryki i krzyku. I nawet patetyczno – symfoniczny finał nie zmieni mojego zdania – lepiej było wybrać do zestawu inne nagranie. Uff, po tych pięciu minutach z sekundami wyjątkowo słabego grania niestety mam dość. Na szczęście zespół nie brnie w klimaty niestawialne i po krótkich oklaskach przechodzi do Tea. Miód. To taki Paatos, jaki lubię najbardziej. Melodyjny, tajemniczy, liryczny i pełen wyszukanych dźwięków. Te instrumenty klawiszowe, grające solówkę w finale nagrania to piękno absolutnie ponadczasowe i warte wielokrotnego przesłuchania. Aż po wywołujący dreszcze na karku i rumieniec na twarzy monumentalne zakończenie z wokalizą Petronelli. Brawo. A dalej? Cóż, zaraz po Tea przychodzi czas na Hypnotique. Początek jak z baśni, z nieziemskim (choć lekko surowo brzmiącym) śpiewem Petronelli. A potem? Karmazynowa do bólu partia fortepianu, zagrana na syntezatorach przez Johana Wallena z taką pasją i wyczuciem, że po prostu aż szczęka opada z wrażenia. Całości dopełnia piękna jazzująca gitara Petera Nylandera. Słuchamy Hypnotique, chłonąc dźwięki serwowane nami przez zespół i z niecierpliwością zastanawiamy się, jak mocno grupa nas jeszcze zaskoczy.
Oj, zaskoczy i to mocno. Moje ulubione nagranie Paatos z płyty Kallocain wybrzmiewa jako kolejne. Wybrzmiewa wprost przepięknie. Ilekroć słucham tego koncertu, zawsze zaskakuje mnie spontaniczność i rozmach, z jakim Paatos zaserwowali nam Absinth Minded . Aż chciałoby się, aby utwór ten trwał i trwał. A on niestety, jak większość pięknych i przyjemnych rzeczy kończy się szybko, nagle, by nie powiedzieć boleśnie.
I w finale – Sensor. Utwór rozpoczynający pierwszy album Paatos tu pojawia się jako ostatni w wersji znacznie dłuższej od oryginału. Zagrali go inaczej, bardziej na luzie i z większym zaangażowaniem (chyba), ale mnie jednak czegoś w tym utworze brakuje. Poza czymś nieokreślonym, czego nie jestem w stanie wyłożyć jasno i wyraźnie, brak mi w tym finale klimatu i piękna poprzednich nagrań. Całość brzmi bowiem zbyt sztampowo i zbyt surowo, jak na muzykę do której Skandynawowe nas przyzwyczaili. Szkoda. To mógł być absolutnie wspaniały i porywający album. A te dwa słabsze momenty to prawie 1/3 muzyki. Więc summa summarum – ocena tylko i aż 7. Więcej nie można, bo od Paatos należy wymagać więcej.
Dobry album, można posłuchać.