Po trzech latach od wydania bardzo solidnego We Are Legend powróciła w tym roku walijska formacja Magenta. Tym razem już bez żadnych roszad w składzie, za to z dodatkowymi, ciekawymi gośćmi. Po raz kolejny, jak to u nich często bywa, płyta ma charakter literackiego konceptu, bowiem tematyka Masters Of Illusion odnosi się do młodzieńczych zainteresowań braci Reed (przypomnę, że teksty w Magencie pisze brat lidera zespołu, Steve Reed), którzy byli wielkimi fanami klasycznych horrorów z wytwórni Hammer i Universal. Dlatego liryki dotyczą pewnych wątków z życia sześciu aktorów grających w tych horrorach w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - Beli Lugosiego, Christophera Lee, Lona Channeya Jnr, Ingrid Pitt, Petera Cushinga i Vincenta Price’a.
Zatem kompozycji jest sześć a każda z nich poświęcona jednemu artyście. Tym razem trwający ponad godzinę materiał jest dłuższy od swojego „winylowego” pod względem czasowym poprzednika. Poprzednika, który chyba był bardziej nowoczesny brzmieniowo. Bo tym razem artyści sięgają do swoich korzeni – pierwszych albumów, takich jak Revolutions i Seven.
Z drugiej strony album wielkich stylistycznych zmian nie przynosi. Już po pierwszych dźwiękach słychać, że to Magenta. Formacja dorobiła się już dawno własnego stylu w szufladce progresywnego rocka, którego filarami są specyficzny, lekko wibrujący głos Christiny Booth, duża ilość solowych figur instrumentów klawiszowych Reeda i gitarowych Fry’a (nierzadko z efektem wah wah) oraz charakterystycznie wysoki i wyrazisty bas.
I to wszystko tu słychać. Trudno wyróżniać którąś z kompozycji, wszystkie są bogato i pomysłowo zaaranżowane, iskrzą ciekawymi zagrywkami i dobrymi melodiami. Grupa dobrze wypada zarówno w bardziej nastrojowych, balladowych fragmentach (A Gift from God, Reach for the Moon, The Rose), jak i w tych bardziej energetycznych (np. Bela). Warto zwrócić uwagę na dwie świetne figury saksofonowe autorstwa Pete’a Jonesa w Reach for the Moon i The Rose. Ten drugi utwór zasługuje na uwagę jeszcze z dwóch powodów. Zawarta w nim gitarowa forma jest jakby żywcem wyjęta z któregoś wczesnych albumów klasycznego Genesis, z kolei popis Troya Donockley’a na dudach przywołuje piękne płyty trochę zapomnianej brytyjskiej Iony. Ciekawostkę dostajemy w A Gift From God, w którym Christinie Booth towarzyszy wokalnie… mistrz gitary John Mitchell (Arena, It Bites, Kino). Cóż, kolejna dobra płyta Walijczyków, która wszakże nie otwiera jakiegoś nowego rozdziału w ich rozwoju.