Kilt, dudy, whisky i charakterystyczny ‘thistle’ (czyli popłoch pospolity) to chyba najbardziej znane artybuty kojarzące się z krajem znajdującym się na północ od Wału Hadriana. Muzycznie Szkoci odciskali bardziej niż znaczące piętno na brytyjskiej muzyce rozrywkowej przez wiele dekad, jednak jeśli chodzi o wykonawców którzy działali w latach 70-te to na myśl przychodzi mi tylko jeden zespół jako ten najważniejszy – Nazareth.
Kilku młodzianów sformowało kapelę w rodzinnym Dunfermline (pierwszej stolicy Szkocji), użyczając nazwy (o czym niewielu wie) od miejscowości w Pensylwanii* (a nie tej w Izraelu) grając wesołego rock’n’rolla. Z czasem ekipa przeniosła się do Londynu i tam kariera zaczęła nabierać rozpędu. Pierwsze dwie płyty kapeli szału nie zrobiły, ale zwróciły uwagę panów z Deep Purple, którzy zaprosili McCafferty’ego i jego fumfli na wspólną trasę. Chwilę później basista Purpury – Roger Glover, proponuje pomoc w pracach na trzecim krążkiem zespołu, który okazał się dla Nazareth prawdziwym przełomem.
„Razamanaz” to dla mnie – obok „Hair Of The Dog” i (uwaga, uwaga) „2XS” – absolutna klasyka w dorobku kapeli.
Zaczyna się utworem tytułowym; niesamowity hałas, świetna perkusja, rzężącze gitary grające niemal barowy rock’n’roll i balansujący na granicy skrzeku wokal McCafferty’ego... Dla mnie „Razamanaz” to jestem z z najlepszych numerów jakie Nazareth nagrał w ogóle.
Rzecz numer dwa to „Alcatraz” – znów świetny motyw przewodni (choć zgoła lżejszy) gitary i fajne tempo. „Night Woman” z kolei fajnie nakręcany jest przez rytm perkusji. Trudno również nie lubić tego mrocznego dramatyzmu (zwłaszcza) w drugiej części „Sold My Soul” w wykonaniu McCafferty’ego. „Too Bad Too Sad” to już z kolei Nazreth w naczystszej postaci, taki uwieczniony chwilę później w klasykach typu „Shaghai’d In Shanghai” czy „Turn On Your Reciever”.
Nie brakuje również takich lżejszych, by nie rzecz, jajcarskich numerów jak „Bad Bad Boy” (pierwszy znaczący hit zespołu) i „Woke Up This Morning” ze slide’owaniem lekko w stylu Rory’ego Gallaghera.
Całości dopełniają dwa spokojniejsze utwory: balladujący „Broken Down Angel” (kolejny przebój) oraz „Vigilante Man” Woody’ego Guthrie’ego – amerykańskiego barda folkowego, tutaj przerobiony (bardzo ciekawie zresztą) na bardziej rockującą modłę.
„Razamanaz” był początkiem zwyżkowej passy zespołu. Kilka kolejnych płyt również staną się hard-rockową klasyką. W końcu jest tutaj wszystko co jest potrzebne do zaistnienia w takiej muzyce: moc, świetne melodie do tego - w tym przypadku – brak słabych numerów. Każdy z kawałków wypełaniających te ponad dwa kwadranse to majstersztyki; może nie przesadnie wyszukane i wyrafinowane, ale mające w sobie pałera i rewelacyjne brzmienie.
*by być dokładnym inspiracja pochodziła z utworu „The Weight” grupy The Band