Nazareth? To jeden z tych zespołów, które miały pecha. Może nie aż takiego, jak zespoły w rodzaju Andromedy, Arcadium czy Fuzzy Duck, które po nagraniu jednej, bardzo dobrej płyty znikały z pola widzenia. Ale czterdzieści lat bytowania w hardrockowej drugiej lidze, mimo nagrania wielu udanych utworów i szeregu naprawdę dobrych płyt, to jednak pewna niesprawiedliwość. Dobrze, że są tacy, którzy ocalają od zapomnienia pamięć o takich zespołach, wznawiając ich płyty. W przypadku Nazareth kolejne albumy zespołu wznawiane są pod hasłem „Loud ‘n’ Proud ‘n’ Remastered”.
Po albumach z lat 70., w tym klasycznym już „Hair Of The Dog”, przyszła pora na płyty z lat 80., a więc z okresu bodaj najmniej interesującego artystycznie w całym dorobku zespołu. Na pojedynczej płycie CD wznowiono dwa albumy z lat 1982 i 1983: „2XS” i „Sound Elixir”.
Akurat „2XS” to jedna z najciekawszych płyt zespołu z tej dekady. Nazareth dość wyraźnie skręca tu w stronę amerykańskiego rockowego grania, sięga po elektronikę (w tym automaty perkusyjne!), ale czyni to całkiem zgrabnie i wdzięcznie. Takiemu „Love Leads To Madness” nic w sumie nie brakuje: klasyczne rockowe balladowanie, a więc forma przez Nazareth lubiana i często wykorzystywana. Może tylko produkcja jest ciut zbyt gładka, zbyt wyszlifowana. Zresztą ballad na tej płycie jest więcej: w „Games” wkrada się nieco więcej elektroniki, ale to typowa dla Nazareth, ładnie się rozwijająca, podniosła ballada. Większą popularność zyskała „Dream On”: słabsza od poprzednich, ale nadal udana. Nie brakuje tu też żywiołowego rocka, chwilami ocierającego się o rock ‘n’ roll: „Boys In The Band” oprócz elektronicznych dodatków zawiera też fajne partie fortepianu, „Gatecrash” praktycznie całkowicie rezygnuje z elektroniki, dając słuchaczowi porcję energicznego rock ‘n’ rolla z należycie ostrym, ekspresyjnym śpiewem McCafferty’ego. Jeszcze konkretniejsze gitarowe przyłożenie oferuje słuchaczowi „Back To The Trenches”, bardzo fajnie łącząc gitary z elektronicznymi uzupełnieniami. Oparte na powtarzanej w nieskończoność figurze basowej „Preservation” wypada nieco łagodniej, jest bardziej wyszlifowane. Podobnie wypada „Lonely In The Night”, w sumie dość przeciętny utwór. Zdecydowanie najsłabszy punkt „2XS”. Nie brakuje na płycie pewnych eksperymentów: „You Love Another” to puls automatycznej perkusji i chłodny, nowofalowy klimat, co w połączeniu z głosem McCafferty’ego daje całkiem fajną mieszankę. Wieńcząca płytę „Mexico” to z kolei tajemnicza, klimatyczna instrumentalna kompozycja oparta na gitarze akustycznej. „2XS” to porcja interesującego, ciekawego grania, całkiem ciekawie odświeżającego styl Nazareth w zgodzie z kanonem komercyjnego rockowego grania lat 80.
Drugą płytą z zestawu jest „Sound Elixir”. Album ten przyrządzono w zasadzie według tej samej reguły co „2XS”, niestety – jest o klasę gorszy. Na poprzedniej płycie jedynym słabym momentem było pozbawione wyrazu „Lonely Is The Night” – tutaj takich pozbawionych wyrazu utworów jest znacznie więcej. „All Nite Radio” – przebojowe, hardrockowe granie, całkiem fajne, ale niczym się nie wyróżniające, z typowym dla lat 80. brzmieniem bębnów. „Whippin’ Boy” jest nieco lżejszy, to dynamiczny rockowy song – i tyle: nazarethowe stany średnie, podobnie jak „Rags To Riches”. Jeszcze gorzej wypada „Rain On The Window”: porcja mocno już złagodzonego, średnio strawnego pop rocka, czy nieco żywsze, ale równie banalne „Backroom Boys” i „Why Don’t You Read The Book”. „Local Still” ma przynajmniej, choć nadal brzmi jak dość typowe dla lat 80. dynamiczne, komercyjne rockowe granie, coś z ducha dawnych nagrań Nazareth. Na plus wyróżniają się: intrygująca piosenka „Milk And Honey”, fajna porcja funkującego rocka w „I Ran” i przede wszystkim wieńcząca całość klasycznie nazarethowa ballada „Where Are You Now”.
Dobrze się stało, że dorobek Dana McCafferty’ego i spółki jest wznawiany, że płyty Nazareth doczekały się kolejnej już reedycji, tym razem tak od strony edycyjnej, jak i brzmieniowej lepszej od poprzednich. Natomiast co do oceny: „2XS” to dobry, udany album, zaś „Sound Elixir” to płyta zaledwie poprawna i – niestety – początek kilkuletniego kryzysu twórczego Nazareth. Stąd sumarycznie sześć gwiazdek.