Nie pisaliśmy o nich bardzo długo, ale gdy cztery lata temu zauważyliśmy Escape From The Shadow Garden od tamtej pory piszemy o każdej kolejnej płycie. Tak było z wydaną w 2016 roku Sacred Blood „Divine” Lies, tak jest i teraz z tegorocznym krążkiem Lost On The Road To Eternity. Okazją do recenzji jest nie tylko fakt, że ukazała się ona ledwie dwa miesiące temu, ale przede wszystkim to, że w tym roku grupa po raz pierwszy przyjedzie do naszego kraju i w Bydgoszczy da jedyny koncert w Polsce.
Wszystko co najważniejsze o nich zawarł już we wspomnianych dwóch recenzjach Wojtek Kapała. Kawał historii rocka, blisko pół wieku na scenie (w tym roku mija 40 lat od debiutanckiego albumu Kingdom Of Madness) a w naszym kraju trudno mówić o jakimś szale na ich twórczość, czy estymie, którą obdarza się podobne im legendy rocka. A dorobek mają naprawdę imponujący i grają, jak to celnie napisał Wojtek, „stylowy” i „uczciwy hard rock”.
Magnum to przede wszystkim założyciele, wokalista Bob Catley i gitarzysta Tony Clarkin, którzy tworzą zespół po dziś dzień. Ja mam szczególną słabość do Catleya i jego trochę nadgryzionego przez czas wokalu, w którym słychać lata na scenie. Ma ponadto facet sporo gościnnych, prestiżowych kooperacji, choćby z Clivem Nolanem, Ayreonem Arjena Lucassena, czy przede wszystkim z Avantasią, na której płytach ostatnio pojawia się regularnie. Zresztą, właśnie z nią miałem okazję widzieć muzyka na żywo, podczas występu na Czad Festivalu w 2016 roku. A nie można zapomnieć o jego solowej twórczości, która zatrzymała się niestety na wydanym w 2008 roku bardzo udanym „Immortal”.
Okej, jakie jest najnowsze dzieło Brytyjczyków? No… takie jak być powinno, niczym niezaskakujące, co wcale nie jest w ich przypadku przytykiem. Bo kwintet trzyma formę serwując stylowy, melodyjny hard rock, w którym jest miejsce na fajne, wokalne harmonie, trochę klawiszowych i gitarowych popisów (choć bez zbytniej przesady), co dodaje ich muzyce nieco progowego posmaku. Przede wszystkim jednak to granie głęboko czerpiące z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Może chwilami jest w tym za dużo lukru, z drugiej strony kilka riffów na tym krążku brzmi po prostu wybornie. Jednym słowem, dla fanów AOR-a to muzyka obowiązkowa.
Nawiązując do nazwy kultowej trójkowej audycji „Pół perfekcyjnej płyty”, można powiedzieć, że pierwsza część Lost On The Road To Eternity taka właśnie jest na tle jej drugiej odsłony. Przy okazji dodam, że album ukazał się także na dwóch płytach winylowych i otwierające go pięć kompozycji znalazło się na pierwszym longplayu. Wybrzmiewające po kolei Peaches and Cream, Show Me Your Hands, Storm Baby, Welcome to the Cosmic Cabaret i Lost on the Road to Eternity to najlepsze numery w zestawie. Nie dziwi zatem, że można je w większości usłyszeć na rozpoczętej już trasie koncertowej promującej album. Peaches and Cream ma po prostu dobry riff i wyraziste Hammondowe figury, Show Me Your Hands atakuje przebojową prostotą, rozpoczęty balladowo Storm Baby znów pachnie klasowym hard rockiem, najdłuższy w zestawie Welcome to the Cosmic Cabaret zaciekawia różnymi wątkami, zaś utwór tytułowy (w którym wokalnie wspiera grupę Tobias Sammet z Avantasii) zwraca uwagę skradającym się riffem oraz wzniosłością i symfonicznym wręcz aranżem. Potem jest już nieco słabiej, choć poziom zaczyna podnosić Glory to Ashes, a już King of the World tak kończy płytę, że chce się do niej sięgnąć jeszcze raz. Polecam, bo to w swojej klasie bardzo dobre granie. I taka też nota.