Kolejny debiutant w ciekawie rozwijającej się lubelskiej Electrum Production. Kolejny i co najważniejsze, warty zauważenia.
Loom, bo o nim mowa, powstał w Lublinie w 2008 roku a jego założycielami byli Marcin Sady i Piotr Włodarczyk. Jak piszą na swojej stronie internetowej muzycy: „Nazwa zespołu nie jest dziełem przypadku i ma charakter przenośni, gry skojarzeń. Loom to urządzenie, maszyna do tworzenia tkanin. I tak jak tkanina powstaje w wyniku połączenia ze sobą układów nici w odpowiednim splocie, tak muzyka zespołu jest wypadkową połączonych ze sobą osobowości i wrażliwości muzycznych, które w zetknięciu tworzą muzyczny układ zazębiający się w jedną całość”.
Słuchając „Tkaniny” można byłoby szybko wrzucić Loom do artrockowo – progresywnego pudełeczka o lekko popowym zabarwieniu i na tym zakończyć temat. Byłoby to jednak zbyt duże uproszczenie. Bo po pierwsze Loom, w przeciwieństwie do większości rodzimych kapel parających się ambitnym rockiem, tworzy w ojczystym języku. Nadaje to jego muzyce swoistej poetyckości, tym bardziej, że teksty wokalisty grupy mają coś z niej, traktując o uczuciach, międzyludzkich relacjach ale i opisując współczesną rzeczywistość.
Sporym wyróżnikiem jest niewątpliwie interesujący wokal Sadego zarejestrowany z wyraźnym pogłosem. Ciekawa barwa może kojarzyć się nieco z głosem Zbigniewa Działy z RSC. Zresztą taki „Cyberfałsz” mógłby spokojnie trafić na ostatni krążek tej rzeszowskiej formacji i dobrze wpisać się w „Aka Flyrock”.
Sam album wypełnia dziesięć kompozycji nie atakujących jakąś rozwlekłością, jak to w progrocku bywa. Artyści stawiają na zwartość formy i zarazem ładną melodię o nostalgicznym i smutnym wyrazie. Taki jest już otwierający całość „Jestem tylko tkaniną” – jedna z najlepszych kompozycji na albumie. Bardziej żwawe „Ptaki” (tu w dwóch wersjach), mimo że irytują trochę nachalnie brzmiącą perkusją (tak przy okazji, to chyba również problem innych numerów), także zaglądają w bardziej melancholijne rewiry. Urzec nastrojem mogą ponadto „Z gwiazd”, „Zobaczyć jutro” oraz inny mój faworyt „Cień”, z bardzo emocjonalnie zaśpiewanym refrenem. Nie przekonuje natomiast najbardziej ascetyczny w zestawie „Prywatny raj”, zahaczający lekko o „ogniskowo – oazową” formułę.