Rok 2017 jest dla mnie wyjątkowo postny. Tak nieurodzajnego rocznika nie pamiętam od czasów, kiedy zacząłem "profesjonalnie" słuchać muzyki, czyli od początku lat osiemdziesiątych. Jasne, że ktoś może powiedzieć, a wcale nie, bo on znalazł dużo ciekawych rzeczy. No pewnie, ale każdemu jego porno – zależy czego kto oczekuje. Ja się obracam w rejonach powiedzmy okołorockowych, to w tym roku nie mogłem narzekać na nadmiar dobrych płyt. Właściwie od tegorocznych produkcji odbijałem się jak od ściany. Do tego wielu wykonawców, których lubię i cenię nagrało albumy, które okazały się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało mi się, że pięć-sześć płyt, to będzie wszystko na czym warto było ucho zawiesić w tym roku. Na szczęście jesień okazała się trochę bardziej urodzajna i ukazało się kilka naprawdę fajnych rzeczy. Może nawet zdążę napisać o nich wszystkich do końca roku?
"Zero Hour" nie była na szczęście żadnym rozczarowaniem, a nawet trochę pozytywnym zaskoczeniem. "Follow The Deadlights" było lepiej niż dobre, a teraz jest nawet jeszcze lepiej. Zespół mniej więcej trzyma się tej samej stylistyki, chociaż skręcając nieco w stronę bardziej metalowego. Takie bardziej podkręcone Tiamat z okresu „Skeleton Skeletron”, albo Paradise Lost z „One Second”. Albo Killing Joke w wersji nieco bardziej metalowej. Jest ostrzej, bardziej dynamicznie. Może trochę mniej przebojowo, jednak dodatkowa dawka adrenaliny zupełnie to kompensuje. Na szczęście nie poszli w sam łomot, muzyki jest dużo i to bardzo dobrej – „Zero Hour” broni to, co powinno bronić każdą porządną płytę hard’n’heavy – przede wszystkim dobre riffy i dobre melodie. O dobrym wokalu już nie wspominając.
Na jedenaście numerów dziewięć wymiataczy, z czego większość bardzo dobra, na czele z „Sing from the Gallows”, „God in the Machine”, „The Song Is Over”, nieco bardziej rozbudowany, taki sobie „Demonize” i delikatny, prawie akustyczny utwór tytułowy – bardzo ładny zresztą. O nowej płycie Diablo Blvd nie ma się co specjalnie rozpisywać, bo właściwie nie ma o czym. Łoją jak trzeba, z pasją, głośno, melodyjnie. Wcześniej już nagrywali płyty co najmniej dobre, ale tym razem nagrali bardzo dobrą. I tak trzymać – osiem gwiazdek. Aha, moim zdaniem najlepszy na płycie to „The Future Will Do What It's Told”.