1. Hollow 2. My Virtue 3. If Only I 4. Live 2 Live 5. Embraced 6. Season of Sundays 7. Once A Believer 8. Reason 9. Breathe 10. Somebody Save Me 11. Inside Yourself 12. A Life Less 13. As I Reflect
Całkowity czas: 79:35
skład:
Silvio Massaro – vocals;
Tomy Vucur – guitars;
Chris Portianko – guitars;
Joe Del Mastro – bass;
Jack Lukic – drums;
Danny Olding – keyboards
Największą zaletą tej płyty jest okładka - ciekawy pomysł, fajne wykonanie (patrz obok). Największą wadą - czas trwania, 79 minut z sekundami, maksymalna pojemność cedeka, pod korek. Płyty winylowe miały tą zaletę, że trwały około 40-50 minut. I było fajnie. A jak ktoś miał coś więcej do powiedzenia to nagrywał album podwójny, ale pod warunkiem, że sobie zasłużył wcześniejszymi płytami i wytwórnia nie bała się wtopić kasy. Nowa płyta Vanishing Point w winylowych czasach nie miałaby szans liczyć na takowe względy i wyszłaby jako wydawnictwo pojedyncze. I byłoby to coś najlepszego, co mogłoby ją spotkać. Bezwzględnie poprzystrzygana do skromniejszych rozmiarów byłaby znacznie bardziej strawna. Bo te 79 minut to zdecydowanie za dużo. Zespół nie dysponował aż taką ilością materiału godnego upublicznienia. Pierwsze cztery utwory to takie klasyczne metalowe patataj-patataj podparte klawiszami, trochę w stylu Iron Maiden. Bez straty dla całości, drugiego i trzeciego utworu mogłoby nie być. "Hollow" to ciekawe otwarcie płyty, a "Live 2 Live" kończy ładna klawiszowa koda, "Embrace" to fajna rockowa ballada, trochę w stylu Bon Jovi . Potem jest epicki "Seasons of Sundays" , zdecydowanie najlepszy na płycie - jest w tym rozmach, pomysł i naprawdę sporo fajnego rocka z pod znaku metalu o progresywnych ciągotach. Celowo nie piszę prog-metal, żeby nie wprowadzać potencjalnych chętnych w błąd, bo VP nie gra prog-metalu (a co to w ogóle jest prog-metal?), tylko klasyczny metal, tyle że z klawiszami i ambicjami. Dalej bywa różnie. Jest jeszcze kilka w miarę interesujących utworów, np. "Reason" (tutaj kłania się Gary Moore w swojej hard-rockowej wersji z połowy lat osiemdziesiątych), kilka wypełniaczy, a na koniec przesłodzona ballada "As I Reflect" - wokal, smyki i fortepian - ociera się to o banał . Na dobrą sprawę całość mogłaby się kończyć na dziewiątym utworze. Nie można nic zarzucić jeżeli chodzi o produkcje i aranże. Ciekawie gra klawiszowiec, on ma największy udział w tym, że tej płyty da się wysłuchać w całości. Kilka razy ratuje utwory swoimi "parapetami"(np. ballada "Breathe"). Wokalista też jest bardzo przyzwoity. Ma głos mocny, nieco zachrypnięty, może o niezbyt szerokiej skali, ale co mu trzeba, to zaśpiewa. Sam zespół na swojej stronie internetowej określa swoją muzykę jako melodyjny prog-metal. Zanalizujmy - "melodyjny" - momentami wątławe te melodie; "prog" - no, i jeszcze czego; "metal" - można się zgodzić. Czyli założenia programowe nie do końca odpowiadają rzeczywistości. A te występujące czasami, obowiązkowe w prog-metalu trashowe riffy, to prężenie muskułów, nie mające przełożenia na całość dzieła. Nie jest to zła płyta, słucha się tego zupełnie znośnie, ale jest to płyta najwyżej przeciętna, na pewno nierówna. Zdecydowanie powinna być krótsza.