Dokształt koncertowy. Semestr drugi.
Wykład siedemnasty.
Kilka dni temu pooglądałem sobie film dokumentalny pod tytułem “Synth Britannia”. O rany, jakie to było fajne! O początkach swoich karier opowiadali ludzie, którzy… nie, nie byli moimi idolami trzydzieści lat temu, ale których muzyki wtedy słuchałem z dużą przyjemnością – Oakley, McClusky, Foxx, Wyre, Clark, Gore i inni. No i oczywiście ten, któremu pierwszemu się udało – czyli Gary Numan. Oczywiście ilustrowane to fragmentami filmów z epoki – występy telewizyjne, teledyski – Depeche Mode wtedy wyglądali co najmniej rozczulająco, Phil Oakley miał fryzurę do ramion, a Vince Clark coś w rodzaju osełedca. Momentami było się z czego pośmiać. Świetna rzecz, wcale skrupulatnie opisująca tworzenie się brytyjskiej sceny synth-pop/New romantic. Dla wielbicieli eighties lektura obowiązkowa. I jedna nazwa powtarza się w wypowiedziach prawie wszystkich artystów. Kraftwerk. Ale to tak na marginesie.
To nie tak, że przy okazji „Synth Britannia” pomyślałem sobie o Numanie. Raczej odwrotnie – recenzja koncertu Numana jest pretekstem, żeby wspomnieć też o tym jakże ciekawym dokumencie. Bo „Replicas Live” było w planach recenzenckich jeszcze na dokształt ubiegłoroczny, ale jakoś się nie zmieściło.
Od pewnego czasu kariera Numana przebiega jakby dwutorowo. Z jednej strony cały czas nagrywa nowe, zwykle, bardzo dobre płyty, którym tylko jakichś Samochodów brakuje do tego, żeby znowu podbiły listy przebojów (hm… „tylko”). Z drugiej strony gra lukratywne, „jubileuszowe” trasy koncertowe z okazji mniej lub bardziej okrągłych rocznic wydania kolejnych, ważnych płyt, które zwykle potem są dokumentowane wydawnictwami koncertowymi. Chyba najbardziej udało mu się przy okazji wspominkowej trasy „Replicas” – „Replicas Live” dotarło do trzeciego miejsca brytyjskiej listy najlepiej sprzedających się DVD. Tak wysoko Numan nie był na żadnej liście pewnie od dobrych dwudziestu paru lat. Ale nie ma się co dziwić, bo ten koncert jest naprawdę wyjątkowo dobry. I wyjątkowo wyjątkowy, bo urodzinowy. W tym dniu Numan kończył pięćdziesiąt lat (Zmiana kodu, piątka z przodu. Nieco dołujące…). Było „Happy Birthday” odśpiewane przez publiczność, był tort i prezenty. Ogólnie było bardzo miło. Goście też dopisali – spora sala wypełniona po brzegi – głowa przy głowie. Impreza imprezą, ale solenizant miał przede wszystkim zagrać koncert. Jako, że była to „Replicas Tour” mamy tu cały ten krążek z przyległościami, czyli też strony B singli. Dopiero na bis mamy utwory z innych płyt – obowiązkowe „Cars”, „Everyday I Die” z pierwszej płyty The Tubeway Army i „A Prayer for The Unborn” z „Pure”. W przypadku takiej muzyki zastanawiamy się przede wszystkim, jak ona zniosła próbę czasu. Z tego, co słychać na koncercie – w zasadzie bez problemu. Tyle, że Numan 2008 brzmi nieco inaczej niż The Tubeway Army 1979. Teraz to jest normalny, rockowy skład z „żywą” sekcja, z gitarami, ale też z dwoma zestawami „parapetów”. Teraz brzmienie faktycznie jest nieco ostrzejsze, bardziej rockowe, troszkę nowocześniejsze. Jednak aż tak bardzo to się nie różni od tego sprzed trzydziestu lat – w zasadzie to niuanse. Nazywanie tego, co znalazło się na płytach The Tubeway Army i wczesnych Gary’ego Numana synth popem, czy new romantic jest pewnym nieporozumieniem. Na początku Numan i koledzy to były normalne punki, ze wskazaniem, że pewnego dnia zasilą nowofalową ligę. Pewne wydarzenie z okresu nagrywania pierwszej płyty spowodowało, że przezbroili się w syntezatory, ale to były punkowe syntezatory, co zresztą w tych nagraniach słychać. To było całkiem rockowe granie, tylko zamiast gitar były instrumenty klawiszowe. Obecnie, jak już wcześniej wspomniałem, gitary wróciły do łask, nawet sam szef od czasu do czasu łapie za Gibsona (chociaż czasami ich dźwięk idzie przez różne elektroniczne przetworniki), dlatego pewnie ta wersja „Cars” bardziej przypomina cover Fear Factory(*), niż oryginalne wykonanie z „The Pleasure Principle”.
Tak na dobre – przynajmniej dla mnie, koncert zaczyna się od „We Have A Technical”. I pomyśleć, że to była tylko strona B singla. Wcześniej co prawda były „Praying to The Aliens” i „Me! I Disconnect from You”, i to całkiem udatnie zagrane, ale dopiero przy “We Have A Technical” poczułem się jak powinienem się poczuć na koncercie Numana. Inne takie mocne momenty to „Down In The Park” i wszystko od „We Are So Fragile” do końca. Ogólnie bardzo udany koncert z kilkoma znakomitymi fragmentami.
Osiem gwiazdek z dużym plusem.
(*) – a sam cover bardziej przypomina kolejną wersję nagraną przez Numana z gościnnym udziałem Fear Factory, a nie odwrotnie.
I pytania: