Podróż dookoła Słońca.
Część jedenasta.
Tytuł czwartej koncertowej płyty Grateful Dead pochodzi z tekstu utworu „He’s Gone” : „Like I told ya, what I said, steal your face right off your head”. Wydany w 1976 roku album zawiera materiał z październikowych koncertów z 1974 roku z sali Winterland w San Francisco.
Garcia mówił : „Nikt z nas nie lubi tej płyty. Jestem pewien, że Phil i Owsley też. Nie podoba mi się ona, brakuje tam czegoś.”
Hmmm nie jest tak źle.
Dostaliśmy zbiór nagrań, które pojawić się miały na filmie z tych występów. Możemy zadać sobie pytanie, dlaczego taki zestaw? Dlaczego te utwory? Dlaczego brak improwizacyjnych odjazdów?
Posłuchaj tego albumu. Posłuchaj tych rodzynków na torcie. Posłuchaj tych numerów, wywołujących dreszcz przyjemności.
Wtedy jeszcze nikt nie myślał o wydaniu serii z koncertowymi nagraniami zespołu. Dick’s Picks, Road Trips, Download Series, Dave’s Picks, 30 Trips Around The Sun czy też pełne zapisy wieczorów w Winterland z 1973, 1974 i 1977 roku. No właśnie dopiero teraz słuchając pełnego zapisu czterech wieczorów (17,18,19 i 20.X.74) z sali Winterland słyszymy, co tam się działo !
Wtedy w 1976 roku gdy ukazał się „Steal Your Face” ta namiastka, ta pigułka musiała nam wystarczyć. Jest to wybór utworów dokonany przez Lesha i The Beara i akurat w takiej postacie nam ukazany. Jedynie sześć utworów pochodzi ze studyjnych płyt zespołu.
Zamieszczony na pierwszej płycie grupy „Cold Rain & Snow” zagrany jest tutaj trochę wolniej, ale klimat utworu wnika w nas jak powietrze w uciekającym słońcu. Pozostałe utwory pochodzą z płyt „Wake of the Flood” oraz „From the Mars Hotel”. I tak mamy tu dwie przepiękne ballady „Stella Blue” i „Ship Of Fools” w których niezwykle klarowne brzmienie gitary Garcii, wspaniale współgra z fortepianem Keitha. Te jazzowe subtelne umizgi wprowadzają do tych utworów element przygnębienia i zarazem ulotności. To tak jakby ostatni obłok dnia zatrzymał się czekając na mnie i wciągnął w końcu mnie w mgłę i mrok.
Na uwagę zasługują też pozostałe utwory. Zagrane z rockową werwą numery Chucka Berry’ego czy rasowe rockabilly Johnny’ego Casha. A country westernowe „El Paso” ze wzruszającą opowieścią z wojny secesyjnej:
„Widzę biały obłoczek dymu z karabinu,
Czuję pocisk sięga głęboko w moją pierś.
Felina znalazła mnie,
Całując mnie w policzek, klękając przy moim boku.
Kołysany w kochających ramionach, będę umierać ,
Tylko jeden mały pocałunek i żegnaj Felino.”
Rozczula prawie do łez.
Ten tort z garścią rodzynek jest opatulony kolią z perłami w postaci utworów „Sugaree” oraz „It Must Have Been the Roses”.
Pierwszy z nich pochodzi z debiutanckiej solowej płyty Garcii i jak ja go nazywam to jest taki „słodki bluesy” z fantastyczną, bardzo czystą, klarowną solówką lidera. Drugi numer zamieścił na swojej pierwszej płycie, nadworny tekściarz zespołu Robert Hunter. Jest to folkowa ballada, przepięknie zaśpiewana przez Jerry’ego, z smutkiem i nostalgią w głosie.
I na zakończenie tego wyboru nagrań z sali Winterland mamy utwór „Casey Jones” , który opowiada o pracowniku kolei, który zginął w trakcie próby zatrzymania pociągu aby nie doszło do czołowego zderzenia ze składem towarowym.
Całość nagrań zachwyca jeszcze pięknym, czystym i niezwykle soczystym brzmienie, uzyskanym za sprawą działającego już od paru miesięcy systemu nagłaśniającego „Wall of Sound”. Tak to brzmiało na koncertach, tu nikt w studio nie grzebał.
Miłego słuchania.
WALL OF SOUND
Muzycy Grateful Dead zawsze chcieli aby dźwięki jakie wydobywały się z ich instrumentów idealnie słyszane były przez publiczność w trakcie koncertów. To był ukłon w stronę swoich fanów, którzy obojętnie w jakiej przestrzeni przebywaliby w trakcie koncertu, winni zawsze mieć ten sam odbiór muzyki grupy. Wieloletnia praca nad doskonaleniem dźwięku podczas koncertów zaowocowała systemem nagłaśniającym nazwanym Wall Of Sound.
Już w latach sześćdziesiątych inżynier dźwięku zespołu Oswald „Bear” Stanley pracował nad udoskonaleniem brzmienia grupy. W 1972 roku wraz z Danem Healy i Markiem Raizene oraz przy współpracy Ricka Turnera, Rona Wickershama i Johna Curly’a powstał system składający się z sześciu niezależnych systemów dźwiękowych przy użyciu jedenastu oddzielnych kanałów.Każdy z instrumentów miał swój osobny kanał i zestaw głośników.
W Wall of Sound działały dwie oddzielne konfiguracje:
1. 89 300-watowych wzmaxcniaczy tranzystorowych i trzy 350-watowe wzmacniacze lampowe, generujące łącznie 26.400 watów mocy audio. Łącznie 604 głośniki.
2. 586 głośników JBL,54 głośniki wysokotonowe Electrovoice zasilane przez 48 wzmacniaczy McIntosh MC-2300 /48 x 600 = 28 800 watów ciągłej (RMS) mocy.
W ten system włączona była technologia quadrophonic.
Ten idealny dźwięk docierał na odległość 180 metrów. Po osiągnięciu tej odległości czynniki atmosferyczne (wiatr, turbulencja powietrza) powodują pogarszanie się jakości nagłośnienia. Wielkie stadiony na których zespół występował na szczęście były krótsze (do 130 m) więc system spełniał swoja funkcję.
Wall of Sound powoli rozbudowywany był z koncertu na koncert. Oficjalnie pierwsze fragmenty systemu pojawiły się 9 lutego 1973 roku podczas koncertu w Palo Alto w Kalifornii.
W pełnej wersji nagłośnienie to pojawiło się 23 marca1974 w Cow Palace gdzie pomyślnie przeszło testy. Ogólnie system ten wykorzystany był przez grupę czterdzieści razy, po czym niestety wielkie koszty związane z utrzymaniem go (m.in. wzrost cen paliwa w Ameryce) doprowadziły do zaniechania używania go.