Jeśli miałabym wybrać zespół, który w minionym roku był dla mnie największym olśnieniem i który otworzył mi nowe horyzonty w muzyce – byłby to niewątpliwe zespół Obscure Sphinx.
Generalnie, tzw. „darcie japy” nigdy mnie nie poruszało i tego typu śpiew najczęściej wywoływał u mnie efekt gęsiej skórki, grymas na twarzy, a najczęściej – powodował natychmiastowe przerwanie słuchania utworu z tak intonowanym wokalem. Aż tu pod koniec roku do mych uszu dobiegły pierwsze dźwięki albumu „Epitaphs”. Cóż ja tu słyszę? Darcie japy – więc rezygnuję z dalszego zgłębiania. Ale pewien mądry człowiek nalegał: „Jestem pewien, że gdybyś posłuchała dalej – zmieniłabyś zdanie”. Posłuchałam i zmieniłam.
„Epitaphs” jest albumem o idealnie wyważonych proporcjach. Mamy tu tyle cudownych melodii, aby mogły nas zauroczyć, tyle subtelnych dźwięków, aby wzbudzić w nas zainteresowanie, tyle delikatnego wokalu, aby nieco się rozmarzyć i tyle gardłowego wrzasku, abyśmy poczuli siłę emocji. Okazuje się bowiem, że wspomniane „darcie japy” jest – przynajmniej w tym przypadku – jak najbardziej na miejscu. Słowa wywrzeszczane przez Wielebną za pomocą (chyba) wszystkich sił, jakie posiada, wywołują we mnie efekt nie tylko wstrząsu („Jak kobieta może tak śpiewać?), ale i dają pewne zrozumienie, że niektóre emocje mogą być tylko w ten sposób wyrażone. Bez tego głosu utwory są bowiem jedynie jednowymiarową powierzchnią, ot taką – przyjemną, bo bezpieczną. Dopiero ten głos, ten krzyk i śpiew, ten szept, a niekiedy wręcz dziki ryk – to dopiero nadaje utworom drugiego wymiaru. Ten głos wytrąca nas z równowagi, to on tworzy przestrzeń, w której możemy wsłuchiwać się w emocje – sama muzyka jest tylko płaską ścieżką, choć przepiękną, to jednak martwą.
Z drugiej jednak strony wydaje się, że to właśnie dzięki niezwykle melodyjnej warstwie muzycznej album nie jest na tyle „ciężki”, aby jego pierwsze przesłuchanie zakończyło się bólem głowy. Pomimo bowiem że słyszymy słowa wykrzyczane do granic ludzkich możliwości, to ich tłem są znacznie delikatniejsze i swobodniejsze dźwięki. Mając taką „amortyzację”, nie jesteśmy jedynie zdruzgotani i przybici „darciem japy” – muzyka nieco łagodzi odbiór całego albumu, dzięki czemu z wyrazem błogości na twarzy brniemy w tę przestrzeń coraz głębiej.
Moim zdaniem – album perfekcyjny. Obscure Sphinx udowodnili, że nadal możliwe jest tworzenie muzyki, która zaskakuje. A Tobie, mądry człowieku, który nakłaniałeś mnie do tego zespołu, po stokroć dziękuję.