Czymże promienieje ten mężczyzna? Czymże jaśnieje ten człowiek? Co sprawia, że tak błyszczy? Szczęście? Spełnienie? Kim on jest?
People like us
We need a dream to escape
People like us
We need to sleep to awake
Z pewnością cierpi. Krzyczy, błagając o ratunek – sam będąc ślepcem, leżącym bezsilnie, trawiony własnym bólem. Pewnie sam nie wie do końca, kim właściwie jest… Wije się, spazmatycznie, dotykany, raniony i trawiony – pewnie we własnej wyobraźni – zarówno przez demony, jak i przez tych, którzy mieli pomóc… Stara się uciec, sam będąc dla siebie brzemieniem. Czołga się – przygnieciony ciężarem własnego umysłu, własnych wspomnień, własnej pamięci. Pełznie, będąc tak naprawdę już jedynie ciałem. Umysł jest chory. Ścigany własnymi demonami brnie dalej, gorączkowo starając się chwycić i rozpoznać choć jeden głos wśród tej kakofonii, która rozbrzmiewa w jego umyśle. W końcu jeden wygrywa – i błyszczący człowiek zasypia… Nie jest to jednak sen przynoszący wytchnienie. Koszmary ze zdwojoną siłą przywołują rzeczywistość, przypominają o bólu, opuszczeniu i daremnym wysiłku. Marzy… marzy o odpoczynku, o statkach z jedwabiu, na których mógłby ze spokojem odejść. Śni – bo tę drogę wybrał jako swą ucieczkę.
Płyta druga. Spada na nas kaskada dźwięku, niczym preludium do dalszej historii.
Walka – na granicy jawy i snu. Walka z kimś, kto go zabija, będąc jednocześnie źródłem ekstazy. Nie pozostaje mu już nic innego, jak tylko podjąć ostatni wysiłek. Zatem niszczy go, najboleśniej i najdotkliwiej, jak umie. Break a glass, stab his eye, choke his neck, nothing’s left. Traci wszystkie siły, unicestwiając swojego demona. Jednak to nic. Butterfly – now don’t die. Rozpacz. Drugie „ja” nie pozostaje dłużne – osacza go, przeraża, przejmuje utraconą na chwilę kontrolę. My key is in his eye. Człowiek staje się niczym, oprawca wszystkim. Jest jego ciałem, jego duszą, jego ekstazą, jego szaleństwem.
Chciałoby się wierzyć w szczęśliwy koniec tej historii, docieramy bowiem do utworu „Finally, Peace”. Słowa są śpiewane lekko, nieco wręcz entuzjastycznie. Spokój jest jednak następstwem końca walki. To, co było wcześniej, jest jedynie cieniem, pustką, głuchym dźwiękiem. Odeszło. Został jedynie człowiek, stojący na tych ruinach. The Glowing Man – ciało wypełnione intruzem, „drugim „ja”, demonem. Mieniące się jego siłą.
***
To piękne pożegnanie Łabędzi. Michael Gira nadal pełni rolę hipnotyzera, uderzając w nas ścianą dźwięku i wprowadzając w trans powtarzającymi się sekwencjami. Nadal jest Wizjonerem, potrafiącym omamić nasze zmysły i całkowicie je sobie podporządkować. Nie owija w bawełnę, tu nie ma kompromisów. Jeśli słuchasz tej muzyki – całkowicie przenosisz się do tamtego świata: sercem, wyobraźnią, zmysłami. Owszem, w końcu zostawi Cię w spokoju. Ale… nie za szybko.