Smutne oczy, oprawione w delikatną kobiecą twarz, wpatrują się w nas uporczywie. To tylko czarno-białe zdjęcie, a jego ekspresja jest na tyle silna, że zmusza do spojrzenia na to, co znajduje się po jego drugiej stronie.
Znajdujemy tam krążek, wytłoczony przez wytwórnię Glitterbeat, która związana jest z taką formacją jak Dirtmusic. Dzięki temu projektowi, za którym stoi m.in. Hugo Race, zespół Tamikrest wypłynął na szerokie wody muzyczne. Po nagraniu wspólnej płyty „BKO” Tamikrest mógł już spokojnie wydawać własne albumy. „Chatma” to trzeci album w dorobku tych afrykańskich artystów, trzeci – a miejmy nadzieję, że nie ostatni.
Mamy na nim dziesięć utworów nagranych przez Tuaregów, lud żyjący na pustyni w obrębie kilku państw. Tytuł albumu „Chatma” oznacza „siostry” i, jak sami podają, jest on hołdem dla tuareskich kobiet, które zapewniły zarówno przetrwanie swoim dzieciom, jak i obyczajom swych ojców i braci. Lud Tuaregów, będąc ludem rozproszonym po kilku krajach Afryki, walczy o utworzenie własnego kraju. Muzycy, wchodzący w skład zespołu, to zatem nomadzi pragnący utworzenia własnej ojczyzny, a ich muzyka pozwala im na wyrażenie sytuacji, w której ten koczowniczy lud się znajduje.
Ta niewielka, acz istotna dawka wiadomości jest ważna dla zrozumienia tego albumu – jego znaczenia, barwy, emocji. Składa się on z kompozycji, które są utworzone na wzór tradycyjnych pieśni Tuaregów, a wykonane za pomocą współczesnych instrumentów muzycznych. Konstrukcja wszystkich utworów jest dosyć podobna, najpierw wers śpiewany przez wokalistę, potem jego powtórzenie przez cały zespół bądź jego członka. Wokale nie są tymi, które trzymają nas w napięciu bądź oczarowaniu. Ale Tamikrest potrafi oczarować – swą etnicznością, egzotycznością i szczerością.
Język, tamaszek, w którym artyści śpiewają, jest w lwiej części nieznany naszej zachodniej części świata. Mimo to jednak ekspresja albumu przełamuje tę barierę językową. Stonowane kompozycje wyrażają smutek i tęsknotę – być może za krajem, o który lud ten walczy. Ma się wrażenie, jakby śpiewając te utwory artyści właśnie przemierzali pustynię – tak silnie czuć spiekotę tamtego klimatu, zmęczenie podróżą i tęsknotę za rodziną, krajem, pokojem.
I suffer from a pain that inhabits my heart and my soul
It is the same suffering that my brothers are experiencing
Freedom is my soul’s ultimate goal
In my land, The Desert, where my sisters live
“Pain” (“Takma”)[1]
Jednak prócz tych pełnych refleksji i zadumy utworów możemy znaleźć też takie, przy których rytm i energia mimowolnie poruszają naszym ciałem („Djanegh Etoumast”).
Śpiewając o swych pragnieniach, do swych tradycyjnych instrumentów dołączyli również nasze gitary. Dzięki temu osiągnęli oni efekt przetworzenia swych tradycyjnych pieśni na utwory z pogranicza rocka i bluesa, które ucho cywilizacji zachodniej z zaciekawieniem słucha. A tym samym – Tuaregowie nie stracili nic ze swej etniczności i odrębności. W tym miejscu zyskuje znaczenie nazwa zespołu. Tamikrest, czyli „przejście”, jest symbolem tego, co muzycy dokonują wkraczając ze swą muzyką na światowy rynek muzyczny.
Jest to album zwłaszcza dla osób, które zmęczone są już anglojęzycznymi tekstami i utworami skomponowanymi wedle podobnego schematu (zwrotka/refren/zwrotka/refren solówka/refren). Dzięki temu albumowi odpoczniemy – posłuchamy muzyki z dalekich nam regionów, prostej, szczerej i mającej przesłanie. A dla mnie to też sygnał z Afryki dla nas, Europejczyków: my, Afrykańczycy, też potrafimy grać dobrą muzykę!