Grudniowe, mroźne dni nie są bynajmniej czasem ochłody w świecie muzyki. W tym to bowiem czasie od kilku lat odbywa się gdański festiwal SpaceFest! – święto muzyki alternatywnej, niebanalnej, ale jakże energetycznej. Do momentu ostatniego wydawnictwa, dokumentującego to wydarzenie, wszystkie edycje z marszu podbijały moje serce. Wyjątkiem okazał się najnowszy album, będący zapisem festiwalu z 2014 roku.
SpaceFest! jest festiwalem organizowanym przez stowarzyszenie Nasiono, będące również właścicielem wytwórni płytowej Nasiono Records. Jego specyfika polega na niesamowitej twórczej spontaniczności, która przyświeca artystom wchodzącym w skład Pure Phase Ensemble – zespołu tworzonego na czas festiwalu przez muzyków polskich i zagranicznych. W trakcie warsztatów artyści puszczają wodze swej fantazji i tworzą muzykę, która kilka dni później zostaje zaprezentowana publiczności, a następnie udokumentowana na krążku.
Jak wspomniałam, do niedawna wszystkie edycje „Life at SpaceFest!” robiły na mnie ogromne wrażenie. Możliwość stworzenia tak rozbudowanych kompozycji w ciągu zaledwie dwóch dni, napisanie ciekawych tekstów i połączenie tego w jedną całość było w moich oczach nie lada przedsięwzięciem. Zwłaszcza że słuchając efektu końcowego wyczuwało się tę energię spontanicznej twórczości. Niestety, najnowsze wydawnictwo z 2015 roku nieco podkopało tę opinię.
W składzie Pure Phase Ensemble 4 znaleźli się muzycy rokrocznie uczestniczący w warsztatach: Ray Dickaty i Karol Schwarz, oraz inni, na co dzień związani z zespołami: Wilga, Hatifnats i Cisza nocna. Trudno tak naprawdę stwierdzić, co sprawiło, że tym razem końcowe dzieło nie umywa się do poprzednich edycji. Z pewnością zabrakło charakterystycznego i delikatnego wokalu, który wcześniej zawsze przenosił słuchacza w magiczne rejony muzyki. Zabrakło też silnych emocji – czy to pozytywnych, czy negatywnych – które zawsze poruszały serce. Pod tym względem kompozycje są poprawne – nie ma w nich ani delikatnych szeptów, ani bólu, radości czy krzyku. Brak tych emocji sprawia, że po przesłuchaniu całego albumu słuchacz nie jest w stanie odtworzyć z pamięci choćby jego fragmentu.
Czego jeszcze zabrakło? Ciekawych tekstów, oryginalnych i właśnie spontanicznych. Na albumie żaden z utworów nie jest w stanie nam tego zaoferować. Mamy tu bowiem tekst o miłości („Zostań na noc”), który jest zbyt minimalistyczny i ubogi, aby poruszyć choć niewielki fragment struny w sercu. Z kolei tekst utworu „Notatki” niekiedy porusza tych strun aż nazbyt wiele, z tym wyjątkiem, iż nie wiążą się one z pozytywnymi emocjami u słuchacza. Do jego uszu dociera bowiem w różnych konfiguracjach tekst: „Róbcie notatki! To takie proste! Róbcie notatki!”.
Dużym plusem Pure Phase Ensemble 4 jest nieodmiennie muzyka. W tym wypadku już nieco uboższa, jednak nadal specyficzna dla tego wydarzenia – niezwykle urozmaicona i rozbudowana. Niestety dwa kolejne czynniki, tj. wokal i teksty, nie osiągnęły wymaganego poziomu, co umniejszyło efekty pracy twórczej zespołu. Upadki zdarzają się każdemu, więc pozostaje mieć nadzieję, że kolejna edycja festiwalu znów zaskoczy swymi żywiołowymi i nastrojowymi utworami.