Holenderska formacja Kensington wydała w minionym roku nowy album, a my jakoś jeszcze o nim nie napisaliśmy. Tym bardziej, że wydany w 2014 roku jego poprzednik Rivals, doczekał się w naszym serwisie recenzji. I to kto wie, czy nie pierwszej w kraju? Od tego czasu sporo się w relacjach holendersko – polskich zmieniło. Zmianie uległa też pozycja Kensington nad Wisłą. Przypomnę króciutko, że owe kontakty zaczęły się od wspólnych koncertów Holendrów z naszym poznańskim Ufly, najpierw w Kraju Tulipanów, później w Polsce. Owa rewizyta nie wyglądała może zbyt okazale, bo ekipa Eloia Youssefa musiała przerwać tournée ze względu na chorobę wokalisty a i kluby, do których docierała, do największych nie należały (sam obszedłem się smakiem w malutkiej łódzkiej Luce). Potem jednak artyści stali się gośćmi polskiej edycji Must Be The Music i zaczęli docierać do nas coraz częściej i grać przed coraz większą publicznością pojawiając się między innymi na ubiegłorocznym finale WOŚP, czy Woodstocku. Jednym słowem, może nie są u nas aż tak popularni jak w swojej ojczyźnie, niemniej mają tu już z pewnością spore grono oddanych fanów.
I do nich przyjadą już w lutym tego roku, tym razem do warszawskiej Progresji. Przybędą promować swój nowy album, który dotychczasowych wielbicieli ich twórczości nie rozczaruje. Już otwierający całość „Do I Ever” jest nośny i wręcz bezczelnie przebojowy. Podobnie zresztą jest z następnym „Fiji”, czy „Rely On”. Spokojnie mogłyby znaleźć się na Rivals i konkurować z całą masą rockowo - popowych hitów tam pomieszczonych. A jednak na Control jest generalnie nieco inaczej. Jakby troszkę ambitniej i nieco trudniej. Nie jest to już, jak w przypadku Rivals, kopalnia stadionowo – koncertowych killerów, ale rzecz bardziej różnorodna. Naturalnie w dalszym ciągu, kto zechce usłyszy Kings Of Leon, trudno też pomylić ich charakterystyczne brzmienie, rozpoznawalne, wokalne harmonie, czy dopieszczoną, trochę wręcz przesadnie, produkcję. Przede wszystkim więcej tu elektroniki. Dowodem na to może być elektro-popowy, nieco przyciężkawy z pozoru, a jednak atrakcyjny melodycznie „Regret”. Najbardziej intrygują jednak numery nieco stonowane, jak przejmujący „All Before You”, piękna ballada „Sorry” ze wzniosłym rozwinięciem, tytułowy „Control” rozpoczęty ascetycznie i zyskujący z czasem rockowego werwu i wręcz symfonicznego rozmachu. Warto też wymienić surową i korzenną wręcz kolejną balladę „Storms” oraz zamykającą całość, mocną, bardzo rockową i narastającą pod względem muzycznej dramaturgii „St.Helenę”.
Naprawdę ciekawy album, zgrabnie łączący przebojową atrakcyjność z bardziej poszukującą, rockową formą. Do tego ubrany w niebanalne słowa dotykające międzyludzkich relacji.