Po siedmiu latach powraca, chyba na dobre, brytyjska formacja Maybeshewill. Przypomnijmy, że ten powstały w 2005 roku w Leicester zespół, po wydaniu w 2014 roku albumu Fair Youth, rozwiązał się rok później po odbyciu krótkiej trasy koncertowej. 24 czerwca 2018 roku grupa zebrała się, aby zagrać specjalny, jedyny koncert w Queen Elizabeth Hall w londyńskim Southbank Centre w ramach Meltdown Festival Roberta Smitha z The Cure. W styczniu 2020 roku formacja ogłosiła swój powrót zapowiadając koncert na ArcTanGent Festival. Ten jednak nie odbył się z powodu pandemii. Nie zniechęciło to na szczęście muzyków, którzy przygotowali piękny, już piąty swój pełnowymiarowy album.
Zespół Robina Southby’ego i Johna Helpsa gra po prostu instrumentalnego post rocka. Sam Southby nazywa styl grupy „rockiem instrumentalnym z elektroniką”. No i w sumie tak jest. Wielkich sensacji tu nie ma, panowie gór nie przenoszą. Dlatego istotne w tego rodzaju muzyce jest dziś głównie przesłanie, swoisty kontekst, oraz umiejętność oddania emocji. Jeśli chodzi o to pierwsze, to muzycy koncentrują się na stanie naszej planety, dotykając problemu kryzysu klimatycznego. Zresztą tak o tym mówili przed wydaniem płyty: No Feeling Is Final narodził się z irytacji. Z wiedzy, że żyjemy w świecie pędzącym ku samozniszczeniu. Patrzymy, jak płoną lasy i podnosi się poziom mórz. Jak najgorsze pomysły ludzkości są bronione przez rządzących: wściekłość, strach, chciwość i apatia. Na naszych ekranach pojawia się każda niesprawiedliwość, każdy konflikt, każda katastrofa. Pozostajemy w samozadowoleniu i konsumujemy to, aby zapomnieć o naszym współudziale w strukturach i systemach, które podtrzymują takie zachowania. Gdy świat balansuje na krawędzi katastrofy, wzdychamy i przewijamy dalej, a uczucie niepokoju w naszych żołądkach zjada nas każdego dnia coraz mocniej. Można byłoby się wyłączyć i udawać, że wszystko jest już stracone. Jednak warto odłożyć na bok to poczucie beznadziejności i wykorzystać strach i frustrację, jako paliwo do zrobienia czegoś pozytywnego. No Feeling Is Final to przesłanie nadziei i solidarności. To opowieść o rosnących na całym świecie ruchach oddolnych, które odrzucają skazaną na zgubę przyszłość i wyobrażają sobie nową rzeczywistość opartą na zrównoważonym rozwoju. To rozrachunek z demonami w naszej historii i obietnica naprawienia krzywd z przeszłości. To apel o podjęcie działań w kształtowaniu świata, który zostawiamy dla przyszłych pokoleń. To prosty gest przekazania każdemu, kto żyje w tych niespokojnych czasach: „Po prostu idź dalej!”
A co ze wspomnianymi emocjami? Są wielkie, ślicznie oddane przez muzykę. To niewiarygodne, jak w tak ciasnej i mocno przeoranej formule można stworzyć tak piękne i ujmujące tematy. Do tego wpisane w ledwie kilkuminutowe, wcale niejednorodne formy o różnorodnej rytmice i klimacie. Nie dominują tu potężne ściany gitarowego zgiełku, bo prym wiodą urocze figury pianina i niesamowite smyczkowe tła, tworzące niecodzienną melancholię. Żeby była jasność, to utwory rytmiczne, wcale nie ambientowe, choć i takie fragmenty tu znajdziemy (choćby końcówka Invincible Summer). Podobać się może ilustracyjność i przestrzenność tych brzmień. Posłuchajcie doskonałych We've Arrived at the Burning Building, Zarah czy Refuturing, w którym zresztą na końcu dostajemy saksofon. Z drugiej strony intrygują, okraszone takim niepokojem i nerwowością, Green Unpleasant Land i Even Tide. Całość wieńczy stonowany i ascetyczny, pozbawiony rytmu Tomorrow.
Bardzo udany powrót. W post rockowych podsumowaniach płytowych No Feeling Is Final powinien być wysoko. I tego mu życzę.