Czas w naszym recenzyjnym dziale na kolejny stylistyczny skok w bok. Uwaga… przed państwem zespół Kensington! Niewielu u nas go zna? To fakt, ale w swoim ojczystym kraju są już absolutnymi gwiazdami, zdobywcami wielu nagród, wyprzedającymi koncerty klubowe ale i te w potężnych salach. Imponująco też wyglądają ich festiwalowe występy, a każdy ich singiel staje się prawdziwym hitem w Kraju Tulipanów. Tak, tak, bo Kensington to indie rockowy zespół z Holandii. W skład powstałej w 2005 roku grupy wchodzą wokalista i gitarzysta Eloi Youssef, gitarzysta Casper Starreveld, basista Jan Haker oraz perkusista Niles Vandenberg. Zespół wydał do tej pory trzy albumy studyjne: Borders (2010), Vultures (2012) i ubiegłoroczny, recenzowany tu Rivals. Już za chwilę będą po raz pierwszy w Polsce, zatem nadarzy się okazja do zmierzenia się z ich fenomenem. Póki co napiszmy słów parę o ich muzyce.
Gdy zaczynali, przy ich dźwiękach dopisywano takie nazwy jak Kings Of Leon, U2, The Killers i Editors. Wydaje się jednak, że już na Rivals są silnie rozpoznawalni oraz mają pewien styl. I choć w dalszym ciągu trudno mówić o jakiejś oryginalności w tym zdominowanym przez kapele anglosaskie muzycznym świecie (podobnie grających składów faktycznie nie jest mało), jedno im trzeba oddać - są bezczelnie przebojowi, do tego młodzi, atrakcyjni i pełni energii… Czegóż chcieć więcej? I nie przeszkadza mi, że w pierwszych rzędach wszystkie ich teksty śpiewają piękne dziewczyny po dwudziestce ze swoimi chłopakami. Bo w ich kawałkach, oprócz popowego blichtru jest też po prostu kawałek rockowego grania podanego w niesamowicie nośnym sosie. Zresztą, czyż może być inaczej – w kwartecie mamy wszak aż dwóch gitarzystów.
Cóż, każdy numer tu zapisany mógłby być przebojem. Otwierający płytę Streets ma refren w stylu stadionowych zaśpiewów, kolejny All For Nothing, zaczęty dosyć mrocznym basowym pochodem, też zyskuje na kapitalnej melodyce ale i na charakterystycznym wokalu Eloi’a, będącego gdzieś wypadkową głosu Eddiego Veddera z Pearl Jam, Phila Collinsa i Chada Kroegera z Nickleback. Zresztą, dokonania tej ostatniej formacji nie są aż tak odległe od muzyki Kensington. Kompletnie zaskakuje odstający nieco od reszty Done With It, chyba najbardziej popowy i komercyjny kawałek w zestawie, numer skonstruowany w delikatnej stylistyce afrykańskiego folku, pachnący Stevem Lukatherem i Toto. Pewne echa world music słychać jeszcze w kolejnym System. Riddles powraca do stadionowej atrakcyjności, choć w zwrotce jest bardziej stonowany i wyciszony…
I tak sobie to dalej leci w pop-rockowym stylu do końca tego niedługiego, trwającego niespełna 40 - minut albumu. Zwarte i treściwe piosenki ścigające się między sobą o to, która ma lepszy refren. I nie ma znaczenia, czy są to bardziej nostalgiczne Don’t Walk Away i Rivals, pogodny muzycznie, wbrew tytułowi, War, czy wreszcie rozpędzony World You Don’t Know. W każdej niemalże ciągną wszystko dopieszczone harmonie wokalne Eloia Youssefa i Caspera Starrevelda… Mój znajomy stwierdził, słuchając Kensingtonów, że to taka holenderska wersja… Dave Matthews Band. Hmm… też coś w tym jest. Fajna muzyczka, przy której i chce się pośpiewać, a i nóżką tupnąć. Tak naprawdę jednak świetnie się jej słucha.