Wielki rycerz neoprogresywnego stołu lat 80-tych, szkocka formacja Pallas, nie pozwala o sobie zapomnieć i co kilka lat raczy słuchaczy nowym wydawnictwem. Wydany pod koniec ubiegłego roku Wearewhoweare pojawia się trzy lata po jubileuszowym i rozczarowującym niestety XXV. Pojawia się i… wielkiego artystycznego przełomu nie czyni. Daleko mu do kultowego i mającego już ponad 30 lat The Sentinel, zdaje się też słabszy od wydanych już w XXI wieku albumów The Cross & The Crucible i The Dreams of Men, ostatnich krążków, na których zaśpiewał Alan Reed.
Bo Wearewhoweare jest już drugą płytą, na której śpiewa Paul Mackie, wokalista o zupełnie innej barwie głosu – która, jak się wydaje – ma pewien wpływ na nową muzykę Pallas. Jego ekspresja przywołuje momentami wokal… Matthew Bellamy'ego z Muse! Wystarczy zresztą posłuchać Dominion. Artyści pozostają oczywiście w dalszym ciągu w kręgu progresywnego rocka, a większość z ośmiu pomieszczonych tu kompozycji oscyluje w granicach 8-9 minut. Nie są to jednak rzeczy jakoś szczególnie wielowątkowe, a bardziej jednorodne, mozolnie rozwijające główny motyw, niezbyt spieszne, stawiające raczej na wywołanie u odbiorcy odpowiedniego klimatu i nastroju. I wykorzystujące niekiedy spore pokłady nowoczesnej elektroniki.
Wszystko, co naprawdę dobre na Wearewhoweare znajduje się w pierwszej jego części. Całość zaczyna najlepszy w zestawie Shadow Of The Sun od początku prowadzony fajnym motywem gitary solowej, bardzo energiczny, wręcz rozpędzony w zwrotce i majestatyczny w ciekawym refrenie. Zupełnie inne jest następujące po nim New Life. To w zasadzie niezbyt długa i spokojna ballada z klawiszowymi tłami nadającymi jej przestrzeni i ciekawą solową figurą gitary. Niespieszny jest też kolejny Harvest Moon, w którym jednak muzycy potrafią uderzyć mocarną ścianą gitarowego riffu, nadającego nieco ożywienia tej onirycznej chwilami kompozycji. Później jest już coraz słabiej. Nie powala najdłuższy i dosyć rozbudowany Dominion, nie urzeka raczej drobny i nastrojowy In Cold Blood, gdyż nie jest jakimś wielkim kontrastem na tej dosyć stonowanej płycie. Cóż, nie da się też ukryć, że tym kolejnym numerom zabrakło po prostu dobrej, przekonującej melodii, której zalążki możemy jeszcze znaleźć w zamykającym zestaw przyzwoitym Winter Is Coming.
To niewątpliwie rzecz zgrabniejsza od poprzedniczki, do tego okraszona zdecydowanie lepszą grafiką, tym razem autorstwa rosyjskiego artysty Antona Semenova. Czy jednak Pallas tym albumem poszerzy grono swoich miłośników? Wątpię.