01. Stranger [3:50] 02. The Executioner (Bernie Goetz A Gun) [5:36] 03. Throwing Stones At The Wind [5:15] 04. Win Or Lose [4:32] 05. Imagination [4:35] 06. Rat Racing [8:09] 07. Sanctuary [9:34] 08. Just A Memory [5:29] 09. Dance Through The Fire [4:46] 10. Nightmare [4:24]
Całkowity czas: 58:10
skład:
Alan Reed - Lead vocals and backing vocals, Reedotron Mk11;
Graeme Murray - Rickenbacker 4001 bass guitar, second voice, 12 string guitar, moog taurus bass
pedals, South American clay pipe and backing vocals;
Ronnie Brown - Fairlight CMI, Oberheim OBXA polyphonic synthesizer, Matrix 12 Yamaha DX7,
Novatron, Steinway grand piano and backing vocals;
Derek Forman - Premier drums, Rototoms, timbales, timpani, bells, Simmons drums and backing
vocals;
Niall Mathewson - Lead guitar, Roland guitar synthesizer, Acoustic GTr s, E bow and backing vocals
Ocena:
4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
11.10.2005
(Recenzent)
Pallas — Knightmoves To Wedge
Knightmoves to Wedge to kombinacja minialbumu Knightmoves z
1985 roku i wydanego niespełna dwanaście miesięcy później longplaya The Wedge. Z minialbumu pochodzą Stranger, Sanctuary i Nightmare . Sam album jest uzupełnieniem kolekcji fana, jednakże co do polecenia go adeptom prog- czy art-rocka, musiałbym się zastanowić. Owszem, jest tu trochę ciekawej muzyki: psychodeliczna wstawka na klawiszach w Executioner, bardzo progresywne zagrania w Throwing Stones At The Wind , lecz w większości płyta ta jest nijaka. Lata osiemdziesiąte nie oszczędziły też zespołu PALLAS. Choć po części sam może jest sobie winien. Słychać tu próbę dopasowania muzyki „ZA WSZELKĄ CENĘ” do popularnych na ówczesnym rynku kompozycji. Co najciekawsze najlepsze utwory na tym albumie pochodzą z epki Knightmoves (co za dziwna zbieżność, że w rocku progresywnym dość często – odrzuty z sesji są lepsze niż nagrania na płycie) Choć Stranger jest w zasadzie słabiutki, pozostałe dwa utwory są zdecydowanie lepsze.
Owszem możemy sobie tej płytki posłuchać w samochodzie, jedzie się przy niech całkiem nieźle, choć jeszcze lepiej stoi w korku. Czy możemy ją puścić podczas spotkania z kumplami? W zasadzie też, bo lepsza jest od komercyjnej, nijakiej stacji radiowej. Więc co mi nie pasuje? Długie kompozycje (tak bardzo przeze mnie ukochane) w tym wypadku mnie zwyczajnie nużą. Płyta straciła grono fanów rocka progresywnego, gdyż owe kompozycje nic szczególnego w sobie nie zawierają. Zaś słuchacze oczekujący popularnych utworów (krótkich i łatwych) też się zawiedli, bo są one zrobione na modłę art.-rockową. Tak więc zespół nie wyważył skali i na tym albumie pozwolił sobie na wymieszanie wszystkiego ze wszystkim. Dance Through The Fire to z jednej strony bardzo progresywny I mocny utwór, a z drugiej potwornie mnie męczący. Nie wiem jak opisać skąd ten niepokój się u mnie bierze, ale jest w nim coś, co powoduje, iż od lat nie mogę się do niego przekonać.
Są tu na szczęście dwie perełki. Sanctuary, który jest ciekawym długim utrzymanym trochę w stylu Petera Gabriela i Pendragonu utworem. Rozbudowana sekcja, bardzo ciekawa długaśna solówka naprawdę przyciągająca uwagę. Do tego kilka ciekawych zagrań z tamtego okresu – tym razem umiejętnie wkomponowanych w koncepcję utworu. Na samym końcu rozbudowane klawisze i epicki spokój. Bardzo milutkie. Drugą perełką jest Nightmare, gdzie odzywa się echo klawiszy...Ricka Wakemana. Rozpoczyna się pojawieniem się duchów – jak to w koszmarze. Muzyka jest mroczna, wokal też. Mimo że utwór nie jest specjalnie nowatorski to pociąga i fascynuje. Zwłaszcza refreny, gdzie każdy instrument gra zupełnie inne frazy, które nijak nie są spójne z wokalami. Dobry utwór na dobranoc, po obejrzeniu mocnego dreszczowca czy horroru. Psychodeliczne gitary i połamana perkusja. A także smaczki klawiszowe. Bardzo ciekawe.
Niestety te dwa utwory nie ratują całości – a raczej doskonale prezentują ep-kę, zaś album pozwalają odrzucić całkowicie. No cóż. Widocznie tak to już bywało w tamtych czasach, że ciężko było znaleźć właściwą drogę muzyczną. Ciekawostką jest jednak fakt i ż płyta ukazała się kolejno w latach 1986, 1992 i 2000; Każdorazowo osiągając dość dobra sprzedaż (podobno przewyższająca Calling All Stations). Jaka więc naprawdę jest ta płyta?