Półgodziny. I wystarczy. Dziesięć słabej klasy utworków, oscylujących gdzieś pomiędzy wczesną Nirwaną, a fragmentarycznymi wyobrażeniami: gdybyśmy mieli brzmienie jak Green Day. Duża ilość użytych instrumentów przez każdego z członków zespołu, nie przełożyła się w jakikolwiek sposób na całokształt płyty. Nagrania są niestety nierówne, brzmienie jest mocno garażowe (choć gdyby uznać chęć wzorowania się na Nirvanie, to może ma to jakiś sens). Utwory są krótkie, ale to w zasadzie nie przeszkadza, bo i tak niczego specjalnego do muzyki nie wnoszą.
Nie przeczę, że może coś z tego jeszcze wyrośnie – choć jest to druga płyta. W mojej ocenie (na podstawie kilku znanych mi utworów z debiutanckiego albumu) drugi album jest, jakby o jedną trzecią gorszy. Coś jakby im się skończyły pomysły. Utwory utrzymane w podobnej konwencji, czasem tylko coś drobnego się zmienia – tu trochę rytm, tu maniera wokalna (zresztą sam wokalista jest raczej miernym śpiewakiem). Gdzie niegdzie można znaleźć porównania do Queens Of The Stone Age. Wydaje mi się jednak, że jest to porównanie mocno krzywdzące dla samego QOTSA.
Nie polecam, nie warto.