WRAŻENIE
Trzy kolory: czerwony.
DYSCYPLINA
Robert Fripp, który znudzony działalnością zespołu i jego twórczością, rozwiązał grupę w roku 1984, przez kilka lat pracował nad projektami solowymi. Jednakże kilka lat wspólnych przeżyć i po części głosy fanów (bardzo małej części) spowodowały, że w roku 1981 wydał kilka funtów na telefony i skontaktował się z Tony’m Levin’em, Bill’em Bruford’em i przede wszystkim Andrew’em Belew’em aby zaprosić (wezwać?) ich do kontynuacji projektu pod nazwą King Crimson. Był to jednocześnie początek drugiego etapu historii tej zaskakującej i eklektycznej grupy.
Trwająca trzynaście sekund ponad trzydzieści osiem minut płyta jest uważana za jedną z ciekawszych produkcji zespołu. Oczywiście i tu znaleźli się tacy, którzy nie przyjęli tej muzyki, będąc pasjonatami twórczości grypy z okresu 1969-1972; lecz znaleźli się też tacy, którzy dziękowali niebiosom za opamiętanie się Fripp’a. Początek płyty to przedziwna pieśń o rozmawianiu „Elephant Talk”. Jak twierdzi Andrew „Wszystko jest mową, słoniową mową, argumenty, odpowiedzi, paplanie, komentarze, krytyka, debaty, dialogi,... to tylko mowa”. Ciekawostką jest, że każda zwrotka tekstu (a jest ich pięć) składa się ze słów rozpoczynających się na kolejną literę alfabetu. Zaczynając od pierwszej wygląda to tak: “Talk, it's only talk arguments, agreements, advice, answers, articulate announcements It's only talk” – bardzo interesujące rozwiązanie. Kolejny utwór to “Frame by Frame” – jako drugi jest zarazem drugim z kolei bardzo psychodelicznym, szarpiącym i zniewalającym pomysłem. Tak, nawet starzy fani powinni być mile zaskoczeni. Kolejny utwór: „Mate Kudasai” to utwór opowiadający, w formie spokojnej, bardzo smutnej ballady o rozdarciu emocjonalnym – jakby ktoś po wojnie wietnamskiej płakał za kimś kto z tej wojny nie wrócił. I nawet słowa matte kudasai są wypowiadane w taki… azjatycki sposób. „Indiscipline” czy to jest zaprzeczenie tytułowej dyscypliny? Chyba tak. Jest w tym utworze coś niepokojącego, poszczególne instrumenty niby są ze sobą wspólne – lecz nie do końca. Exodus napisał kiedyś fantastyczną recenzję i tam na samym końcu pojawiło się słowo REPEAT. Słowo to pojawia się i tutaj „I repeat myself when under stress.I repeat myself when under stress. I repeat myself when under stress. I repeat myself when under stress. I repeat... It remains consistant. I wish you were here to see it. I like it.” Następny, długi utwór przywodzący mi na myśl mieszkańca Ameryki Południowej, który wyemigrował do Skandynawii i cały czas rozgrzewa się bębniąc w swoje bębenki to ”Thela Hun Ginjeet”. I to jest wspaniałe. Rewelacyjny, bardzo ekspresyjny rytm. Choć historia opowiedziana w tekście jest zupełnie inna.
Dwie ostatnie kompozycje „The Sheltering Sky” i tytułowa „Discipline” trwają razem prawie kwadrans. Pierwsza, jakże znacząca dla przyszłych płyt i fanów zaczyna się spokojnymi bębenkami i spokojnym klimatem innych instrumentów, by w czterdziestej sekundzie dopuścić do pojawienia się bardzo prostego, ale jakże fripp’owego i frapującego tematu głównego, który rozwija się niczym bolero, powraca pętlami i zniewala nas pełnią psychodelicznego strachu. Ten utwór nas hipnotyzuje i pozwala zapomnieć o otaczającym świecie, zabierając nas w nieskończoną podróż. W trzeciej minucie gdzieś zza nas wyłania się potwór malowany dźwiękami urządzeń Roberta. Prawdziwy kosmos. Utwór tytułowy nie pozwala zapomnieć nam o dyscyplinie. Mam wrażenie, że to jedyny moment, w którym Fripp zdołał przekonać kolegów do zachowania owej dyscypliny. Wszyscy grają ładnie i składnie – choć jest tu tez pewna niespodzianka… Pozostawiam do odkrycia słuchaczom.
Bardzo interesujące wydawnictwo, które pozwoliło nie zapomnieć o Krainie Karmazynowego Króla i dało wiele radości słuchaczom. I z biegiem lat nawet się tak bardzo nie postarzało.