Drugi album King Crimson to wielkie, acz nie tak rewolucyjne jak In the Court of the Crimson King dzieło muzyczne. O mały włos, a w ogóle nie doszłoby do jego nagrania, bowiem na przełomie 1969 i 1970 roku kolejni członkowie zespołu opuszczali Karmazynowy Dwór. Pierwszy odszedł Ian McDonald, który pociągnął za sobą Mike’a Gilesa i wraz z nim stworzył duet McDonald And Giles. Ich odejście skłoniło z kolei Grega Lake’a do przyjęcia zaoferowanej mu przez Keitha Emersona propozycji wspólnego utworzenia nowej grupy – i tak, po dokooptowaniu Carla Palmera, wkrótce powołane zostało do życia to jakże ważne dla dziejów muzyki trio Emerson, Lake & Palmer. Karmazynowego Dworu nieomal nie porzucił także Robert Fripp, który jednak w ostatecznym rozrachunku - wraz z jedynym pozostałym z pierwszego składu Peterem Sinfieldem, autorem świetnych tekstów i nie tylko – nagrał wiosną 1970 roku, między innymi przy wsparciu Lake’a i braci Gilesów, Michaela i Petera, drugą płytę sygnowaną godnością Króla, In the Wake of Poseidon, album w swej różnorodności bardzo spójny, od poprzedniego w odbiorze jakby lżejszy czy łagodniejszy. Przy tym za tą łagodnością czai się coś mrocznego i niepokojącego, jakby jakiś złowrogo szyderczy uśmiech Szatana bądź Karmazynowego Monarchy, Belzebuba, albo może inaczej – coś na kształt ironicznego uśmiechu kocura z Cheshire ze zwariowanych Przygód Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla. A może to przewrotny uśmiech samego Posejdona, którego sardonicznie rozradowana twarzyczka widnieje na okładce albumu?
Płytę tę spaja i porządkuje banalny, podzielony na trzy części temat Peace, z których pierwszą, album otwierającą, wypełnia łagodny śpiew Grega Lake’a, który zanika w umieszczonej w samym środku płyty drugiej części tematu na rzecz ślicznych dźwięków – hmm, jakby to ująć – dumającej a rozmarzonej gitary, łączącej się z kolei w kończącym płytę Peace – An End z powracającym „bezbronnym i wrażliwym głosem Lake’a”* . Poza tematem głównym na próżno byłoby jednak szukać na tym albumie kolejnych nieskomplikowanych kawałków, no może poza lirycznym, jakże ujmującym Cadence and Cascade. Ten ostatni przywołuje swą atmosferą zawartość debiutanckiej płyty King Crimson, podobnie jak rozbudowany i ciężki, duszny a złowieszczy utwór Pictures af a City, będący - jak stwierdził Sinfield w jednym z wywiadów - „piosenką o paskudności Nowego Jorku”** , napisaną pod wpływem wrażeń z pierwszego pobytu członków zespołu w tym "Babilonie" naszych czasów, oraz In the Wake of Poseidon, jeden z najpiękniejszych utworów w historii muzyki, do głębi poruszający, pełen orkiestrowego rozmachu, wspaniale wykorzystujący brzmienie melotronu, okraszony cudnie kunsztowną gitarą akustyczną i rozbudowanymi mocnymi partiami perkusyjnymi. Na płycie znajdują się także dwa utwory przewrotne, bardzo pokrętne, a są nimi jazzujący Cat Food, uznawany słusznie za zapowiedź przyszłych zmian w muzyce grupy, oraz przeszło 11-minutowy The Devil’s Triangle, mnie kojarzący się z dokonaniami Emerson, Lake & Palmer, wymyślny, bardzo pretensjonalny, kakofoniczny, a przy tym mocno niepokojący kawałek, w którego finale umieszczono wycinek z tytułowego majstersztyku z płyty poprzedniej, tak aby wiadomo było, o kiego diabła chodzi.
Zarzuca się In the Wake of Poseidon niejaką wtórność względem In the Court of the Crimson King, zbytnie podobieństwo drugiego albumu grupy do jej debiutu, co skutkuje często zaniżoną oceną tej płyty. Rzeczywiście, zaprzeczyć tym zarzutom nie można, albowiem Pictures of a City to swego rodzaju odpowiednik 21st Century Schizoid Man, a Cadence and Cascade – I Talk to the Wind, zaś utwór tytułowy silnie przywołuje ducha Epitaph. Zresztą sam Fripp nie ukrywał, że dynamika i struktura „Posejdona”, to ciągłe przechodzenie od błogiej serenady do kakofonicznego chaosu, zostały powielone z ITCOTCK. Jednakowoż wszelkie podobieństwa nie powinny podważać faktu, że In the Wake of Poseidon jest płytą piękną i czarującą, na dodatek - wbrew pozorom - zawierającą w sobie zaczątki przyszłych zmian. Zmian, które z całą mocą miały ujawnić się na wydanym już jesienią tego samego 1970 roku albumie Lizard, kolejnym arcydziele, które wychynęło z komnat Karmazynowego Dworu.