Najważniejsze jest przede wszystkim to, że ten album się ukazał. Bo pochodzący z San Francisco panowie z Enchant pozwolili już o sobie zapomnieć. Ich ostatnie, koncertowe zresztą wydawnictwo Live At Last, ukazało się równo dziesięć lat temu. Ostatni studyjny materiał Tug Of War jeszcze wcześniej. Zatem fajnie, że powrócili, bo to zasłużona marka na scenie - nie tylko amerykańskiego - progresywnego rocka, obchodząca w tym roku ćwierćwiecze.
Jednak ich ósmy krążek, The Great Divide, nie przynosi żadnych zaskoczeń. Nagrany dokładnie w tym samym składzie, co jego poprzednik, dostarcza słuchaczowi dźwięki doskonale już znane z wcześniejszych płyt. Dostajemy zatem dziewięć premierowych numerów, zazwyczaj rozbudowanych, trwających w okolicach 7 - 8 minut, z charakterystycznymi dla nich wokalnymi harmoniami (z natychmiast rozpoznawalną barwą wokalną Teda Leonarda), zmianami tempa, wyrazistym i soczyście grającym basem oraz licznymi solowymi popisami na gitarach i instrumentach klawiszowych. Słychać w ich propozycji takich klasyków jak Yes, Rush, czy Kansas. Spodobać się ta muzyka też może miłośnikom ostatniego krążka Spock’s Beard, choćby ze względu na łączący te wydawnictwa śpiew Leonarda. W dalszym ciągu progresywny rock Enchant ma delikatne zabarwienie popowe. Tylko że ten pop ma bardziej epicką naturę. Omijane są natomiast rewiry jazzowe, czy funkowe, które na ich starszych albumach były słyszalne.
To płyta bardzo równa. Trudno w jakiś szczególny sposób wyróżnić którąś z kompozycji. Całkiem niedawno muzycy zapytali swoich fanów na Facebooku o ulubiony numer z tego albumu i… wśród typów znalazły się praktycznie wszystkie kawałki. Fakt ten ma jednak i drugą stronę medalu. The Great Divide swoją jednorodnością i spójnością także nieco nudzi, bo brakuje na nim tak naprawdę mocnych, chwytliwych melodii obecnych choćby na świetnym Tug Of War. Gdybym jednak musiał koniecznie wymienić kilka tytułów wskazałbym te z drugiej części płyty: Transparent Man, Life in a Shadow, Deserve to Feel, Here and Now i Prognosticator. Ot profesjonalne, solidne granie, ale szału nie ma.