Moja przygoda z muzyką Kamila Haidara rozpoczęła się dziesięć lat temu od założonej przez niego formacji Maqama i bardzo dobrego albumu Maqamat. Od tamtej pory połączenie rockowego brzmienia o progresywnym wyrazie z wpływami world music o orientalnym charakterze stało się niejako znakiem rozpoznawczym firmowanych przez niego kolejnych albumów. Także oczywiście założonego pięć lat temu Lion Shepherd, który zadebiutował w 2015 roku albumem Hiraeth. To na nim znalazła się kompozycja Lights Out, promowana teledyskiem, bardzo ujmująca i nostalgiczna. Dlaczegóż do niej tak szczególnie wracam? Bo wydaje mi się, że na najnowszym albumie, dodam od razu bez ogródek, absolutnie najlepszym w ich dyskografii, panowie znaleźli złoty środek w swojej muzyce.
Z poprzednich wydawnictw pozostała oczywiście ta wyjątkowa i jakże istotna etniczność, rockowy żar (tym razem o nieco innym zabarwieniu) ale pojawiło się przede wszystkim więcej pięknych, zapamiętywalnych melodii, wpisanych w ładne refreny i zwrotki. Takich jak w Lights Out, choć to kompozycja mocno Anathemowa i stylistycznie odchodząca od tego, co dziś grają panowie, niemniej zachowująca naturalne piękno i klimat. To coś mają tu zatem Good Old Days, What Went Wrong, Fallen Tree, czy Nobody.
Wiem, że artyści bardzo nie lubią porównań, szczególnie do zespołów zza przysłowiowej miedzy, ale nie mogę sobie odmówić w przypadku III pewnych odniesień do naszego Riverside (przypomnę, że zarówno Maqama, jak i Lion Shepherd swego czasu poprzedzali koncerty tej warszawskiej formacji). Podobnie jak Riverside, także i Lion Shepherd nagrał wszak album bardziej śpiewny i melancholijny. Słychać to szczególnie w What Went Wrong, balladzie, w której nawet wokalnie Kamil Haidar przywołuje nieznacznie Mariusza Dudę, także z jego solowego Lunatic Soul.
Innym ciekawym aspektem nowej muzyki Lion Shepherd jest jej luźny, zdecydowanie swobodniejszy, a może nawet (choć wiem, że to najpewniej nadinterpretacja) rozimprowizowany charakter. I tu widzę wpływ nowego muzyka w składzie formacji – cenionego perkusisty, Macieja Gołyźniaka. Dzięki niemu bębny nie tylko nadają rytm, ale przede wszystkim kreują brzmienie. Wystarczy posłuchać najdłuższego w zestawie, ponad ośmiominutowego Voulnerable. W nim, w piątej minucie zaczyna się lekko psychodeliczny odjazd przywołujący „ogony” serwowane przez nasze rodzime klasyczne trio Meller... Gołyźniak Duda. A przecież ciągoty w tym kierunku usłyszymy także w World On Fire czy The Kids Are Not All Right. Nie można wszak zapomieć o trzecim filarze Lion Shepherd, Mariuszu Owczarku, którego kunsztowne gitarowe formy (nie tylko te solowe) zapewniają jednorodność i spójność całości.
Dla mnie to, abstrahując od pewnych zapożyczeń i być może zupełnie nieświadomych inspiracji, dobra zmiana [bez urazy:)]. Do tego wszystko brzmieniowo jest dopieszczone. Jedna z polskich płyt tego roku.