Przyznam otwarcie, że jestem ogromnie zaskoczony, iż o tym wydawnictwie w świecie szeroko rozumianego progresywnego rocka jest do tej pory tak cicho. Nie rzuciła mi się nawet w oczy jego recenzja. A szkoda, bo to album niezwykle udany, który powinien zaintrygować miłośników progresywnego grania i to w kilku aspektach.
Zacznijmy jednak od początku. Historia powstania tej płyty została opisana w książeczce. Pierwotnie album został nagrany tylko w formie instrumentalnej przez samego Andrzeja Sesiuka. Rzecz znalazła się w jednym z serwisów streamingowych, jednak przepadła w zalewie, pojawiających się każdego dnia, kolejnych wrzucanych do sieci albumów. Na szczęście na tę muzykę natknął się Artur Placzyński, który dostrzegł jej piękno. Wkrótce Sesiuk z Placzyńskim postanowili nadać płycie nowy kształt. Zaprosili muzyków i to z całego świata, Placzyński napisał teksty i kilka kompozycji zyskało wokalną formę. Tak oto powstał krążek, który leży przede mną, a od kilkunastu dni kręci się w moim odtwarzaczu.
Zacznijmy od zewnętrzności. Album ma oszałamiającą szatę graficzną. Wydany w twardym i grubym digibooku posiada 20-stronicową książeczkę, a na większości stron imponujące prace graficzne Jarosława Jaśnikowskiego, które opracował Łukasz Pachu Pach. Zresztą, już pomieszczona na okładce praca “Czas przełamany” robi kolosalne wrażenie.
Jak wspomniałem wyżej, na płycie zagrali gościnnie muzycy z Brazylii, Australii, Niemiec, może niezbyt znani, niemniej naprawdę świetnie znający się na fachu, co ewidentnie słychać podczas obcowania z poszczególnymi formami instrumentalnymi. I jeszcze dwie rzeczy, które dodają wartości temu przedsięwzięciu. Na płycie gościnnie pojawia się Maciej Meller z Riverside, którego solowe partie w This Is An Illusion są ozdobą tej kompozycji. Rzecz druga - brzmienie, świetne, żywe, przestrzenne i soczyste (gitara basowa!). Nie powinno to dziwić, wszak masteringu płyty dokonał sam Robert Szydło.
Czas na najważniejszą rzecz, czyli samą muzykę. Już w promocyjnym tekście Sesiuk i Placzyński nie ukrywają, że ten album jest wyrazem wieloletniej fascynacji artystów muzyką z kręgów szeroko rozumianego rocka progresywnego. I to słychać, muzycy nie silą się na odkrywanie nowych lądów, płynnie balansując między progresywnym metalem a progresywnym rockiem o lekko symfonicznej formie. Utwory, choć wcale nie takie długie, mają wielowątkowy charakter, są pełne zmian tempa i nastroju oraz wyrafinowanych instrumentalnych figur, czy to klawiszowych, czy głównie gitarowych. I co niezwykle ważne, wszystko to ubierają w, nie boję się tego napisać, kapitalne melodie. Słychać to szczególnie w kompozycjach wokalnych, za które odpowiada Mikołaj Krzaczek. Te zresztą mają pewien schemat. W nich, zwrotka śpiewana jest w wyciszony, dość mroczny sposób i za chwilę kontrowana „jasnym” i pogodnym w swoim wyrazie refrenem. Tak mamy w otwierającym całość Awakening, w którym wspomniany refren delikatnie dryfuje w stronę Riverside a nawet wokalu Mariusza Dudy, tak jest też w Night And Day, This Is An Illusion i wreszcie w Enchanted Island. Trudno też nie wspomnieć w iście przebojowym Free Like A Bird, w którym na początku gitary prowadzą „pogaduchy” z vintage’owymi klawiszami, potem leci sunący z ogromnym luzem refren, a wisienką na torcie jest pojawiająca się pod koniec trzeciej minuty utworu transowa forma basowo-klawiszowa zalatująca latami osiemdziesiątymi.
Oczywiście w paru momentach panowie puszczają oczko i pokazują czucie tematu. I tak na przykład w Victory Of The Light mamy przez moment skradające się gitary w Toolowym entourage’u a końcówka This Is An Illusion przenosi nas w świat Camelowego Pressure Points. Płytę kończy utwór F.L.A.B., będący krótką, nieco ponad minutową, repryzą pojawiającej się prawie na początku kompozycji Free Like A Bird, w swoisty sposób spinając konceptualnie ten album. Muzycy nie piszą, czy taki charakter ma to wydawnictwo, warto jednak przyjrzeć się ciekawym tekstom, jak choćby temu ze wspomnianego przed chwilą Free Like A Bird, pełnemu nadziei (nigdy się nie poddawaj, nigdy nie trać wiary, nigdy nie oglądaj się wstecz) czy z Enchanted Island, już bardziej gorzkiemu, zaczynającemu się od słów: czy świat zupełnie oszalał? Próbowałem w tym wszystkim znaleźć sens, ale mi się nie udało… Mnie natomiast udało się znaleźć sens w tym albumie. Świetny debiut! Polecam.