Nie mam jakoś ostatnio szczęścia do progmetalowych rzeczy. Umęczyłem się, delikatnie mówiąc, przy najnowszej propozycji Dreamscape, a i ten recenzowany krążek jakoś większego komfortu i szczególnych doznań podczas słuchania mi nie dostarczył.
Mind’s Eye jest grupą stosunkowo mało znaną w naszym kraju. Szwedzi tymczasem wydali już kilka albumów (z przedostatnim, zatytułowanym „Walking On H20” miałem nawet okazję się zapoznać), początkowo jako kwartet, zaś ostatnie dwa krążki już jako trio, gdyż obowiązki gitarzysty Fredrika Grunbergera, obecnego na trzech pierwszych płytach, przejął dotychczasowy basista Johan Niemann (tak, tak… ten z Theriona!). Składu dopełniają dziś wokalista Andreas Novak i perkusista Daniel Flores. Sporo zatem jak widać wydarzyło się już w historii grupy i to zarówno pod względem wydawniczym jak i personalnym, a większego rezonansu po drugiej stronie Bałtyku nie słychać. Chyba nieprzypadkowo. Mam wrażenie, że płyta „A Gentleman’s Hurricane” sytuacji tej nie zmieni.
Album w zamierzeniu zespołu, jak nieskromnie przypuszczam, miał być czymś na kształt dzieła życia. Grupa bowiem postanowiła najwyraźniej przygotować coś na podobieństwo (trzymając się progresywno – metalowego poletka) „Operation: Mindcrime” Queensryche czy „Metropolis PT2: Scenes From A Memory” Dream Theater. Wiadomo już zatem, że płyta jest koncept – albumem i podejmuje wątek niebłahy. Opowiada historię zabójcy i jego ofiar. Historię dwunastu morderstw dokonanych w siedem dni, opartą ponoć na faktach. Brr… Czy udało się Szwedom choć na chwilę zbliżyć poziomem do klasyki? Zobaczmy.
W zasadzie pierwszy kontakt z albumem jest obiecujący. Dobra, intrygująca okładka autorstwa Mattiasa Norena niosąca skojarzenia z nową szatą graficzną… „Vocandy” naszego Millenium oraz ciekawe, muzyczne otwarcie pobudzają apetyt. Wraz z otwierającym „Praying For Confession” otrzymujemy bowiem faktyczny nastrój grozy tworzony za pomocą dźwięków głębokiej nocy, podsycanych niepokojąco brzmiącym klawiszowym motywem. Ludzkie kroki, trzeszczące jak w dobrym horrorze drzwi… Apetyt rośnie tym bardziej, że w drugiej części utworu wchodzi żeński chór przywołujący… grecką tragedię ze śpiewającym na orchestrze chórem właśnie. A wszystko to już w mocno symfonicznej konwencji.
Czar nieco pryska jednak już przy „Seven Days”. Panowie ruszają na podbój sprawdzonych już dawno wytartych ścieżek i starają się grać melodyjny progmetal. Taki z ciętymi i ciężkimi riffami w stylu niemieckiego Vanden Plas, wszędobylskimi klawiszami, sporą ilością gitarowych solówek i obowiązkowo nałożonymi na siebie wokalami o tej samej wysokości, na modłę Poverty’s No Crime. Kończąc wątek stylistycznych porównań wspomnę jeszcze o amerykańskim, progresywnym Enchant, którego Mind’s Eye jest bardziej ostrą, metalową kopią (spokojniejszy „Say Goodnight” mógłby bezapelacyjnie znaleźć się na którymś z krążków Enchant). Być może przez wysoki głos Andreasa Novaka, którego maniera wokalna przypomina nieco tę Teda Leonarda. Smuci jednak to, że melodie nie są pierwszego sortu. A to element, który w przyjętej przez grupę formule rzecz istotna. Owszem, wspomniany „Seven Days” i następujący po nim „Asassination” zacząłem po jakimś czasie nucić ale było to raczej wynikiem ilości wysłuchań tych kompozycji niż ich naturalnej przebojowości. Myślę, że mniej cierpliwych Mind’s Eye może nie zdążyć przekonać do swoich pomysłów. Fakt, mamy to tu, to tam „ozdobniki” w postaci płaczącego dziecka, jadącego pociągu, dzwoniącego telefonu, które obrazują nam literacki koncept ale to troszkę za mało. Od pewnej sztampy odchodzą „The Hour Of Need” - dwu i pół minutowa ballada–miniaturka z żeńskim wokalem, utrzymany także w wolnych tempach, folkowy i momentami akustyczny utwór „Graveyard Hands” oraz wspomniany już wcześniej „enchantowy” „Say Goodnight”. Osobne słówko warto poświęcić kompozycji zamykającej krążek. Prawie jedenastominutowa „Pandora’s Musical Box” w istocie słaba nie jest. Łączy w sobie wiele wątków, muzycznych pomysłów, sprawiając wrażenie ciekawej progresywno – metalowej mini suity i można ją obiektywnie uznać najlepszą kompozycją na „A Gentleman’s Hurricane”. Wspomniany żeński chór powraca w ostatniej jej minucie, spinając klamrą całą opowieść.
Nie jest to z pewnością krążek, obok którego można przejść obojętnie. Zagrany i nagrany jest bardzo dobrze. Dziś jednak sama technika nie wystarcza. Z drugiej strony, koneserzy gatunku zapewne coś dla siebie na nim znajdą.
Dodatkowa płytka DVD zawiera utrzymany w czarno – białej konwencji teledysk do „Feed My Revolver” z kapelą grającą w gustownych białych koszulach i czarnych kamizelkach oraz motywem „ożywionych obrazków” tak jak to miało miejsce w klipie „Blackfield” duetu Wilson / Geffen, a także film o wiele mówiącym tytule „Making Of „A Gentleman’s Hurricane”.