Okazały powrót po latach multiinstrumentalisty Michała Wojtasa z trochę już zapomnianym solowym projektem Amarok. Muzyk powraca ze zdwojoną siłą – nie tylko z reedycjami trzech wydanych w latach 2001 – 2004 albumów (Amarok, Neo Way, Metanoia) ale przede wszystkim z nowym materiałem Hunt. Konceptem dotykającym między innymi trudnych relacji międzyludzkich, samotności i anonimowości we współczesnym świecie, zdominowanym przez społecznościowe media.
Mimo że Hunt dzieli od wspomnianych płyt trzynaście lat, wydaje się on naturalnym rozwinięciem i kontynuacją zawartych na nich brzmień. Podkreśleniem stylu, w którym Wojtas najwyraźniej czuje się najlepiej. Nie da się też ukryć, że jest materiałem najbardziej dojrzałym z wszystkich dotychczasowych, ze świetną produkcją, ciekawymi rozwiązaniami melodycznymi i aranżacyjnym bogactwem, głównie w zakresie elektronicznych form.
Amarok penetruje głównie rejony przestrzennej muzyki o bardzo ilustracyjnym charakterze, silnie czerpiącej z ambientu i trip hopu. To jej ta bardziej elektroniczna, nieco odhumanizowana strona. Jest ona jednak zgrabnie łączona z naturalnymi brzmieniami (akustyczne gitary, klasycznie zbudowane gitarowe solówki) i folkowymi detalami dodającymi całości posmaku world music. I to połączenie tych wszystkich wymienionych pierwiastków dodaje albumowi progresywności, rozumianej jednak jako zespalanie muzycznych pomysłów, niekiedy bardzo odległych od siebie. To też niewątpliwie płyta, w której króluje rytm. Mnóstwo tu bitów stworzonych z sampli. Ciekawym jest to, że i one w poszczególnych kompozycjach płynnie uzupełniane są tradycyjnymi bębnami, za które odpowiada Paweł Kowalski.
Krzywdzące byłoby pisanie o tej płycie jako o udanej całości, mającej pewne ogólne cechy. Bo na Hunt jest po prostu sporo udanych utworów, które warto wyróżnić. Jest nim już otwierający album nośny, transowy i troszkę psychodeliczny Anonymous. Duże wrażenie robi wykorzystany do promocji Idyll z gościnnym udziałem wokalnym Mariusza Dudy (już zresztą kolejnym, wcześniej artysta pojawił się na Metanoi). Warto zauważyć też trip hopowy Disorted Soul z partią fletu i przede wszystkim intrygującą figurą zagraną przez Wojtasa na thereminie. Z kolei Two Sides jest niedługą, instrumentalną impresją, w której uwagę przykuwa solowa partia zagrana przez Sebastiana Wielądka na ormiańskim duduku. To ona nadaje jej orientalności i przywołuje Gabrielowskie Passion. Zatrzymać się też trzeba przy ambientowym Unreal, w którym w drugiej części pojawia się solowa gitara łącząca Latimerowe i Gilmourowe brzmienie. No i wreszcie dwa mocne argumenty kończące album. Nuke – niezwykła piosenka zaśpiewana przez Colina Bassa z Camela oraz 18 – minutowy Hunt, opus magnum krążka i zarazem dobre jego zwieńczenie.
Hunt pokazuje przede wszystkim Wojtasa jako charyzmatyczną osobowość o szerokich muzycznych horyzontach, mającą pomysł, wizję i niebojącą się eksperymentować z dźwiękami. Osobowość, która - mam wrażenie - kilkanaście lat temu chyba nie trafiła w swój czas. Wierzę, że tym razem będzie inaczej…