Tak to już w życiu jest, że często oprócz wysokich umiejętności, talentu i pasji potrzeba także odrobinę szczęścia, aby zaistnieć na muzycznej scenie. No i Enchant w przeciwieństwie do wielu innych amerykańskich grup prog-rockowych, które zniknęły ze sceny po wydaniu jednego albumu (Dali’s Dilemma), bądź też nigdy nie wypłynęły z podziemia (Sleepytime Gorilla Museum), tegoż szczęścia nie zabrakło. Założona na początku lat 90-tych przez Michael’a Geimer’a, Paul’a Craddick’a i Doug’a Ott’a grupa, wkrótce podpisała kontrakt z europejską Inside Out, dla której z sukcesami nagrywają do dziś. I choć przed wydaniem „Blink of an Eye” zespół opuścił jeden z jego współzałożycieli – perkusista Paul Craddick, nie przeszkodziło to pozostałym muzykom nagrać kolejnej bardzo dobrej, szóstej już płyty…
Z całej dyskografii Enchant miałem okazję zaznajomić się jedynie z dwoma ostatnimi krążkami Amerykanów: „Break” i „Juggling 9 or Dropping 10”, które choć całkiem miłe, jakoś nie pozostawiły trwalszych śladów w mojej pamięci. Zresztą dość powszechna jest opinia, że właśnie na tych dwóch albumach Enchant zaczęli odcinać się od swych progresywnych korzeni, dążąc w stronę bardziej prostego i chwytliwego rocka. W moim wypadku efekt był tego taki, że kompozycje wpadały jednym, a wypadały drugim uchem i jakoś nigdy do końca się do nich nie przekonałem. Na całe szczęście z „Blink of an Eye” jest zupełnie inaczej i to wcale nie dlatego, że zespół jakoś drastycznie zmienił swoją muzykę, wręcz przeciwnie, Enchant dalej bazują na sprawdzonej formule, prezentując styl znany z ich poprzednich dokonań, tyle że… lepszy!! Najprościej byłoby chyba powiedzieć, że grupie udało się znaleźć idealne niemal proporcje między melodyjnością a progresją, tak że kompozycje zawarte na tym materiale są jednocześnie bardzo chwytliwe, a przy tym wystarczająco interesujące pod kątem rozwiązań melodyczno-rytmicznych, aby nie budzić znudzenia u większości fanów bardziej złożonej twórczości artystycznej. Muzyka zawarta na „Blink of an Eye” plasuje się więc gdzieś między rockiem progresywnym, a prog-metalem, pozostając jednak cały czas niezwykle melodyjną i dość dynamiczną. Całość zamknięto w dziesięciu nie za długich i bardzo chwytliwych utworach, wśród których zaprawdę ciężko jest znaleźć słabszy moment. Paradoksalnie jednak moje największe zastrzeżenia dotyczą właśnie aranżacji, a konkretniej wykończeń utworów: pierwszy kawałek urywa się w bardzo nieprzyjemny sposób, a w kilku innych zastosowano dość prostacki efekt wyciszenia, który również mi się nie bardzo podoba. Wygląda to trochę tak, jakby poszczególne numery na siłę skrócono, podczas gdy te wręcz proszą się o bardziej rozbudowaną formę… Jest to dla mnie o tyle niezrozumiałe, że partie instrumentalne na „Blink of an Eye” są naprawdę najwyższych lotów, czego dowodem chociażby, zamieszczona jako utwór dodatkowy, instrumentalna perełka „Prognosis”. A skoro już jesteśmy przy mocnych stronach tej płyty, to na uwagę zasługuje głos Leonarda, który zawsze był dla mnie jednym z jaśniejszych punktów twórczości Enchant i na tej płycie również nie zawodzi. Być może linie melodyczne w pewnych miejscach mogłyby być nieco bardziej skomplikowane, ale ogólnie rzecz biorąc wokale wypadają więcej niż dobrze. Tym co jednak budzi mój największy zachwyt podczas słuchania „Blink of an Eye” są świetne partie solowe… a jest się czym zachwycać, bowiem każdy utwór jest nimi obficie okraszony. Zdecydowany prym wiedzie gitara Ott’a, który gra bez zbędnego popisywania się i nadmiaru fajerwerków technicznych, za to z ogromnym wyczuciem, dzięki czemu każda z jego solówek jest doskonale wkomponowana w strukturę i nastrój utworu, stanowiąc miód dla uszu słuchacza… ;-) Dodatkowo w trzech kawałkach za klawiszami szaleje zaproszony gościnnie Phil Bennett, tworząc wraz z Ott’em niezwykle smakowite pojedynki instrumentalne. I tak jest mniej więcej w każdym utworze: melodyjnie, z kilkoma zmianami tempa, chwytliwym refrenem i świetną solówką…
Co by się więcej nie rozpisywać, mam wrażenie że jest to jeden z najlepszych krążków zespołu, a już na pewno znamionuje powrót Enchant do wysokiej, „progresywnej” formy. Słuchając tego albumu nasuwają mi się podobne refleksje, jakie towarzyszyły mi podczas obcowania z zeszłorocznym debiutem Alias Eye – niby wszystko to już było, a jednak nie sposób oderwać się od tego materiału. Jeśli istnieje coś takiego jak prog-rockowy hicior to Enchant właśnie wypuścili płytę pełną po brzegi taki utworów i jest to zdecydowanie największy atut płyty, który po prostu nie pozwala oderwać się sprzed kolumn. Tak więc chcąc nie chcąc, całkowicie poddałem się przebojowości „Blink of an Eye”, czego również i Wam życzę. Bardzo mocna ósemka…